Wydaje się, że w tym czasie ta prosta prawda dotarła już do świadomości wszystkich. Bez środków z Brukseli nie będziemy w stanie przyspieszyć budowy autostrad, zwiększać inwestycji w innowacje, a zmniejszać dysproporcji w rozwoju biedniejszych i bogatszych regionów kraju.
Wiedzą to wszyscy, łącznie z kolejnymi ekipami rządowymi, ale – jak udowadniają zebrane przez „Rz” liczby – niewiele z tą wiedzą robimy. Po ponad roku od uruchomienia pierwszych konkursów na dotacje w unijnej perspektywie finansowej 2007 – 2013 zdołaliśmy „wyciągnąć” z Brukseli 22 mln euro. To śmieszna kwota. Reszta to zaliczka, którą Komisja Europejska przelała na nasze konto. I słaba to pociecha, że w skali całej Wspólnoty są państwa od nas pod tym względem słabsze. Polska dysponuje jedną piątą unijnych funduszy pomocowych i to na nas spoglądają bogate kraje, które przy planowaniu kolejnego budżetu zrobią wszystko, żeby zmniejszyć swój wkład w dofinansowanie rozwoju nowych członków UE. Powinniśmy zrobić wszystko, by nie dostarczyć im ku temu powodów.
Żeby się to udało, muszą ruszyć największe projekty infrastrukturalne. Na paradoks zakrawa fakt, że w kraju, który przygotowuje się do organizacji mistrzostw Europy w piłce nożnej, średnia wartość unijnej dotacji wynosi zaledwie 1,6 mln zł. Trudno przecenić rolę wsparcia dla małych i średnich firm, ale nie przesądzą one o sukcesie Polski w wykorzystaniu pomocy. Potrzebne są zdecydowane działania rządu. Już. Teraz.
[ul][li][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/04/27/andrzej-krakowiak-nie-mozemy-sie-zadowolic-pozycja-unijnego-sredniaka/]Skomentuj na blogu[/link][/b][/li][/ul]