Jednym z najbardziej popularnych zwrotów w światowej prasie gospodarczej jest ostatnio sformułowanie „zielone przebłyski”. Po wielomiesięcznym borykaniu się z coraz gorszymi nastrojami na rynkach finansowych przyjemnie jest odetchnąć, widząc kilka lepszych danych makroekonomicznych. Problem polega jednak na tym, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. A już zwłaszcza trudno na podstawie nawet kilku jaskółek za oceanem wnioskować na temat niechybnego nadejścia lepszych czasów w naszym regionie.

Patrząc na dane o PKB za I kwartał w Niemczech, Czechach, Rumunii czy na Węgrzech, nie można się oprzeć wrażeniu, że prognozy polepszenia sytuacji w II półroczu mają coś z myślenia życzeniowego. Owszem, nie można wykluczyć, że latem popyt się wzmocni, a firmy przestaną zwalniać pracowników, ale założenie takie w obliczu ciągle spadającej akcji kredytowej wydaje się heroiczne.

Czym zatem spowodowane było owo odbicie w ostatnich tygodniach? Niewątpliwie bezprecedensowa akcja najważniejszych banków centralnych świata oraz kolejne propozycje zwiększenia pomocy rządowej dla konsumentów i przedsiębiorców walnie przyczyniły się do polepszenia nastrojów. Jednocześnie poziom gotówki w światowych funduszach inwestycyjnych był na rekordowo wysokim poziomie, co w końcu przełożyło się na zakupy bardziej agresywnych instrumentów. Bardzo dobrze widać to w danych o napływie inwestycji portfelowych na rynki rozwijające się.

Prędzej czy później jednak kroplówka fiskalna, do której podłączona jest światowa gospodarka, będzie musiała być odłączona i wtedy się okaże, czy rzeczywiście możemy mówić o końcu kryzysu. Kluczową rolę odegra rynek obligacji, do którego przecież indeksowane są kredyty hipoteczne w największych gospodarkach świata. Paradoksalnie więc, jeśli się okaże, że sztucznie pompowane dobre nastroje doprowadzą do wzrostu rentowności obligacji, to recesja może powrócić ze zdwojoną siłą, reanimując dyskusję o deflacji.

Bardzo istotne będzie, jak na taką ewentualność przygotują się władze monetarne. Nie ulega bowiem wątpliwości, że sytuacja na rynkach jest wciąż bardzo napięta, a system oparty na kreacji pieniądza przez banki się nieco zatarł. Z tego punktu widzenia należałoby raczej skoncentrować się na danych napływających z gospodarki na bieżąco i ewentualnie dalej ciąć stopy procentowe, mając ten komfort, że decyzję o zwiększeniu restrykcyjności polityki pieniężnej będzie można podjąć, gdy wzrost gospodarczy choć trochę zbliży się do swojego potencjału.