Trudno wyobrazić sobie, jak poważne konsekwencje musiałaby wywołać utrata wiarygodności kredytowej przez Stany Zjednoczone. Obecnie obserwowany kryzys byłby zapewne czymś bardzo błahym w porównaniu z gospodarczym tsunami wywołanym załamaniem zagranicznego finansowania dla największej gospodarki świata. Chociaż wciąż jest to mało prawdopodobne, to wiele wskazuje na to, że staje się coraz bardziej realne. Gwałtownie zwiększając zadłużenie, USA wybrały bowiem sposób obrony przed kryzysem, poświęcając długoterminowe perspektywy rozwoju w imię realizacji krótkoterminowych celów.
W świadomości powszechnej Ameryka jest gospodarką o silnych podstawach, lecz w ocenie ekonomistów ta opinia powoli się zmienia. Analizując poziom zadłużenia wewnętrznego i zewnętrznego USA, właściwym określeniem wydaje się nazwa „Imperium długu”.
Utrzymujący się od dłuższego czasu olbrzymi deficyt na rachunku bieżącym USA informuje, że jest to kraj konsumentów – nie producentów. Głównym towarem eksportowym równoważącym przepływy finansowe są aktywa finansowe, a zwłaszcza amerykańskie obligacje. Świat chętnie daje Ameryce kredyt. Ta postawa może jednak zostać w najbliższym czasie dość boleśnie zweryfikowana.
Czy Ameryka jest w stanie utrzymać dotychczasowy styl życia na kredyt? Już samo zmniejszenie tempa zadłużania się musi wywołać spadek dynamiki popytu wewnętrznego. Dlatego w reakcji na kłopoty sektora finansowego jako pierwsze ucierpiały branże najbardziej wrażliwe na kredytowanie konsumenta: rynek samochodowy i rynek mieszkaniowy.
Czy linia obrony rządu Baracka Obamy jest słuszna? W mojej opinii nie. Pewna epoka, iluzja bogactwa odchodzą powoli w przeszłość i upieranie się Amerykanów przy starym modelu nadmiernej konsumpcji wydaje się nie do utrzymania.