Tym razem za sprawą druzgocącego raportu Europejskiej Rady Bezpieczeństwa Transportu, kolejny raz stawiającego nas (tuż za Litwą) w niechlubnym ogonie państw z największą liczbą wypadków drogowych i ofiar śmiertelnych.
Zazwyczaj zrzucamy winę na polityków, którzy nie budują bezpiecznych dróg. Jeśli takie istnieją. Dróg o europejskim standardzie przybywa wolno, dobrych aut – szybko, a ułańska fantazja polskich kierowców pozostaje na wysokim poziomie. Oczywiście dobre rozwiązania drogowe zmniejszają zazwyczaj wypadkowość, ale nikt nigdy nie zwolni kierowców z obowiązku włączenia wraz z silnikiem zdrowego rozsądku.
Według danych 31 proc. wypadków to wynik nadmiernej prędkości, 24 proc. – nieustąpienia pierwszeństwa pojazdom, 8 proc. – pieszym, a 7 proc. – nieprawidłowego wyprzedzania.
Jeżeli nawet odsuniemy od siebie odpowiedzialność za masakrę na drogach i oskarżymy o nią polityków, to co z jazdą po pijaku? Pijemy z żalu i tęsknoty za dobrymi drogami? Często słychać argument prawników, że podstawą w zwalczaniu przestępczości jest surowe prawo i jego skuteczne egzekwowanie. Jazda pod wpływem alkoholu stała się w Polsce przestępstwem zagrożonym karą pozbawienia wolności do dwóch lat. Sąd orzeka zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych. Rząd zastanawia się nad kierowaniem pijanych kierowców do prac społecznych.
Jednak obecne i planowane sankcje nie odstraszają. Liczba morderców za kierownicą wzrosła ze 159 tys. w 2007 r. do 168 tys. w roku ubiegłym. A ilu kierowcom udało się przemknąć? I tu dochodzimy chyba do sedna sprawy. Kierowcy po kielichu liczą na szczęście, że nie napotkają jednego z 7 tys. policjantów z drogówki. I dużo w tych nadziejach racji, bo przy 20 mln zarejestrowanych pojazdów w Polsce i 70 mln wjeżdżających z zagranicy ryzyko zatrzymania do kontroli się zmniejsza.