Niebezpiecznie wysoki rachunek za prąd

Proponowana przez rząd prywatyzacja spółek energetycznych jest szkodliwa dla Polski. Zarówno z punktu widzenia finansów publicznych i budżetu, jak i bezpieczeństwa kraju – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 26.07.2009 21:53

Hubert Salik

Hubert Salik

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Obecny rząd niczym nie różni się od większości swoich poprzedników. Prywatyzuje dużo mniej niż o konieczności prywatyzowania mówi, a nagłą determinację w tym kierunku objawia dopiero wtedy, gdy trzeba łatać dziurę budżetową.

Liczby nie kłamią – w dwóch poprzednich latach przychody prywatyzacyjne brutto wyniosły ok. 4,3 mld zł, a teraz mają raptem skoczyć do 36,7 mld zł w tym i przyszłym roku. Choć niewątpliwie na plus trzeba PO zapisać to, czego w liczbach nie widać – sprzedawania na aukcjach małych spółek Skarbu Państwa, które tylko w prywatnych rękach mają szansę przetrwać na rynku i być dobrze zarządzanymi.

Problem jednak nie w tym, że łatanie deficytu sektora finansów publicznych z przychodów prywatyzacyjnych to przejadanie majątku (zgodnie z ustawą budżetową są źródłem finansowania potrzeb pożyczkowych państwa, czyli służą bezpośrednio do redukowania deficytu), bo prywatyzacja ma więcej zalet niż wad. Ale w tym, co się przejada. Rząd zaś chce w pierwszej kolejności przejeść branżę energetyczną.

Listę spółek do prywatyzacji otwierają: Tauron, Polska Grupa Energetyczna, Energa, Zakłady Energetyczne PAK czy Enea, której część akcji jest już notowana na warszawskiej giełdzie. W tym gronie pojawia się także paliwowy Lotos. Jeszcze we wrześniu PGE, Tauron i Lotos znajdowały się na liście spółek o znaczeniu strategicznym. I tam powinny pozostać.

[srodtytul] Energetyczny szantaż[/srodtytul]

Tradycyjne przekonanie, że strategiczna jest branża zbrojeniowa, już dawno zostało odesłane do lamusa. Większość armii na świecie ma myśliwce od czterech producentów, podobnie jak czołgi czy wozy opancerzone. Tylko skupienie produkcji i nakładów pozwala na kosztowny postęp technologiczny. Większość krajów nie ma własnej rozwiniętej produkcji zbrojeniowej.

Strategiczna jest za to energetyka. Bez prądu, ropy i gazu niemożliwe jest funkcjonowanie jakiejkolwiek gospodarki bez względu na to, czy jest bardziej produkcyjna czy bardziej usługowa. Uzależnienie firm energetycznych od zagranicznych spółek może być niebezpieczne dla politycznej niezależności Polski. Bo chodzi tu nie tylko o biznes.

Sztandarowym argumentem jest strategia energetyczna Rosji realizowana przez Gazprom i Łukoil. Wystarczy przyjrzeć się którejkolwiek z map gazociągów publikowanych wiele razy przez "Rzeczpospolitą", by zauważyć, że planowane trasy gazociągu północnego i południowego omijają kraje Europy Środkowo-Wschodniej, będące dawniej w orbicie politycznej ZSRR. Jeśli dorzucimy do tego doroczne zakręcanie gazowego kurka Ukrainie i – pośrednio – także Polsce, widać, że dostęp do surowców, z których wytwarza się energię, może być źródłem szantażu politycznego. Zwłaszcza gdy planowane rurociągi zaczną być wykorzystywane, a te biegnące przez Polskę zostaną wyłączone. W końcu jedyną negocjacyjną bronią Ukrainy w gazowych konfliktach są opłaty za tranzyt rosyjskiego surowca.

Wątpliwości co do politycznych celów energetycznych działań Rosji nie mają Litwini. Premier Litwy Andrius Kubilius mówił w kwietniu "Rzeczpospolitej", że nie ma złudzeń, iż odcięcie dostaw ropy odnogą rurociągu Przyjaźń miało inne przyczyny niż polityczne. – Jasne było, że ropa przestała płynąć, bo sprzedaliśmy Możejki PKN Orlen, a nie Łukoilowi – podkreślał, martwiąc się, że do czasu budowy nowej elektrowni atomowej uzależnienie energetyczne jego kraju od Rosji wzrośnie.

Polską racją stanu jest jednak nie tylko obrona niezależności spółek paliwowych: Orlenu i Lotosu, by tak jak np. węgierski MOL nie stały się celem wrogiego przejęcia przez Rosjan. Dostawy prądu są bardziej nawet istotne dla gospodarki niż gaz czy ropa. Zdaniem niektórych specjalistów bez inwestycji w produkcję i dystrybucję już za pięć lat nie będziemy w stanie wyprodukować tyle prądu, ile zużywamy. Spowolnienie gospodarcze tylko na chwilę odsunęło problem.

Rozwiązaniem może być tylko rozwój własnej branży energetycznej, a nie jej sprzedaż. Tym bardziej że jest ona zapóźniona nie tylko jeśli chodzi o produkcję energii (w atomie nadzieja), ale także o sieć dystrybucji.

Tylko na modernizację sieci energetycznej potrzebne jest 55 mld

zł, więcej niż warte są Tauron, Enea i Energa razem wzięte. Polska Grupa Energetyczna oszacowała, że budowa dwóch elektrowni atomowych będzie kosztowała spółkę 18 mld euro (czyli ok. 75 mld zł).

$>

Zapowiedź wyprzedaży spółek energetycznych zakrawa na tym większy paradoks, że proponuje je rząd kraju, który na forum unijnym walczy o ścisłe określenie pojęcia bezpieczeństwa energetycznego. I choć nie ma w nim na razie miejsca na energetykę, może czas ją tam umieścić. "Tymczasowy" brak mocy, trwający przez kilka lat, lub niewystarczające moce przesyłowe mogą być dużo silniejszym bodźcem politycznym niż "tymczasowa" (trwająca od 2006 roku) awaria odnogi ropociągu Przyjaźń biegnącej na Litwę.

Przekonanie, że Vattenfall (udziałowiec Enei) na zawsze pozostanie szwedzki, może znaleźć takie samo odbicie w rzeczywistości jak przekonanie, że Opel zawsze będzie niemiecki, czyli niewielkie.

[srodtytul]Towar wybrakowany[/srodtytul]

Jestem przekonany, że rząd Donalda Tuska zdaje sobie sprawę z części zagrożeń. Inaczej nie wkładałby tyle wysiłku w zapewnienie dostaw katarskiego gazu do planowanego gazoportu i nie walczyłby o ograniczenie roli akcjonariuszy mniejszościowych w statucie PKN Orlen. Dużo prościej byłoby ich tam w ogóle nie wpuszczać. Wciąż można to zrobić z energetyką. Mam jednak wrażenie, że doraźna korzyść wygrała ze strategią.

Nawet jeśli rząd chce zachować kontrolne pakiety udziałów w firmach energetycznych, prywatyzując spółki, będzie sprzedawał towar wybrakowany – obciążony państwowym właścicielem, zobowiązaniami płacowymi, wywalczonymi często przez związki metodą siłową i z perspektywą kosztownych inwestycji (czyli np. wieloletniego braku dywidend). Kupcy na taki towar na pewno się znajdą. Tyle że nie będzie im chodzić o dobro spółki, ale zainwestują w nią głównie z przyczyn spekulacyjnych. W końcu energetyka to przyszłość.

Niewiele to też ma wspólnego z ideą prywatyzacji, której głównym celem jest przecież poprawienie jakości funkcjonowania spółek, by stały się bardziej konkurencyjne. Nie sprzedaje się przecież tylko po to, by sprzedać, ale szuka się nabywcy, który zagwarantuje firmie rozwój. Nie zagwarantuje go na pewno inwestor mniejszościowy. Nie wiadomo, czy taki w ogóle istnieje, bo nakłady niezbędne do modernizacji polskiej energetyki wymagają inwestycji, które zwrócą się im najwcześniej za kilkadziesiąt lat.

Pomimo spowolnienia gospodarczego i kłopotów budżetowych inwestycji tych nie da się zrealizować bez długoterminowego finansowego zaangażowania państwa. A lepiej jest kontrolować to, w co inwestuje się miliardy.

[srodtytul]Wabik na inwestora[/srodtytul]

Jest też druga strona medalu. Polska z roku na rok traci przewagę, dzięki której dotąd przyciągała inwestorów. Wartość inwestycji bezpośrednich, które trafiły do naszego kraju w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku, była o 83 proc. niższa niż do końca maja ubiegłego roku. Równocześnie pojawiają się firmy, które decydują się na przeniesienie działalności z Polski np. do Rumunii.

Inwestorzy liczyli na niższe koszty – tanią, wykwalifikowaną siłę roboczą, tanie uzbrojone działki czy tanią energię. Tymczasem siła robocza przestaje być tania, ziemia często jest droższa niż na zachodzie Europy, drogi w kiepskim stanie, a ceny energii dla firm w ciągu roku skoczyły o kilkadziesiąt procent.

Co się stanie, gdy państwo wycofa się z energetyki? W najlepszym przypadku czeka nas kolejny wzrost cen energii, a co za tym idzie wzrost kosztów działania firm. W najgorszym nowi właściciele nie tylko podniosą ceny, ale także, chcąc zarobić na swojej inwestycji (co oczywiste, bo nie ma innego powodu, by inwestowali), zaczną ograniczać planowaną modernizację. Siłą rzeczy państwo i tak będzie musiało ją współfinansować. Ale wtedy będzie dokładało się już nie do swojego, ale cudzego majątku. A firmom pozostaną wyższe rachunki za prąd. Tym, które przetrwają lub nie uciekną.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/salik/2009/07/26/niebezpiecznie-wysoki-rachunek-za-prad/]na blogu[/link][/ramka]

Obecny rząd niczym nie różni się od większości swoich poprzedników. Prywatyzuje dużo mniej niż o konieczności prywatyzowania mówi, a nagłą determinację w tym kierunku objawia dopiero wtedy, gdy trzeba łatać dziurę budżetową.

Liczby nie kłamią – w dwóch poprzednich latach przychody prywatyzacyjne brutto wyniosły ok. 4,3 mld zł, a teraz mają raptem skoczyć do 36,7 mld zł w tym i przyszłym roku. Choć niewątpliwie na plus trzeba PO zapisać to, czego w liczbach nie widać – sprzedawania na aukcjach małych spółek Skarbu Państwa, które tylko w prywatnych rękach mają szansę przetrwać na rynku i być dobrze zarządzanymi.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację