Rząd nie ma spójnej koncepcji wychodzenia z dołka

Oprócz zarządzania rząd musi mieć wizję przyszłości. Bez skutecznie działającego sektora publicznego nasza gospodarka będzie mniej konkurencyjna – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Mirosław Gronicki

Publikacja: 24.01.2010 20:08

Mirosław Gronicki, minister finansów w rządzie Marka Belki

Mirosław Gronicki, minister finansów w rządzie Marka Belki

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Rz: Peter Schiff, amerykański ekonomista, prorok obecnego kryzysu, chwali Polskę za receptę na kryzys. Czy pana zdaniem coś takiego w ogóle istnieje?[/b]

[b]Mirosław Gronicki:[/b] Zgadzam się z twierdzeniem, że mieliśmy wyjątkowo dużo szczęścia. Zaś jeśli chodzi o receptę, to najpierw powinna ona zostać jasno i wyraźnie wyartykułowana. Ja póki co tej recepty nie widzę. Pochwalić można za to ministerstwo finansów za sposób zarządzania długiem w ubiegłym roku. Wykorzystano wszelkie dostępne możliwości przy tych ograniczeniach, jakie były. Poza tym wykorzystano fakt, że złoty był słaby i lepiej skonsumowano pieniądze unijne. Co prawda nie wydaliśmy całej kwoty, jaką na 2009 rok zaplanowaliśmy, ale znacznie więcej w porównaniu z ubiegłymi latami. Jednak jeśli chodzi o odpowiednie sterowanie wydatkami, to na tym polu raczej można mówić o porażce. Tylko w jednym obszarze – infrastruktury – wzrost miał sens. W pozostałych wynikał raczej z zaszłości czy nieodpowiedniego skonstruowania budżetu. Oczywiście można doszukiwać się pozytywnych aspektów zwiększenia wydatków w postaci podtrzymywania popytu krajowego. Jednak generalnie była to niepotrzebna ekspansja fiskalna, która doprowadziła do konieczności znowelizowania budżetu w połowie roku.

[b]Gdyby na początku roku rzeczywiście obcięto wydatki, a nie tylko zmniejszono dynamikę ich wzrostu, nowelizacji można by było uniknąć?[/b]

Ministerstwo z góry wiedziało, że będzie źle, można więc było uruchomić całą procedurę wcześniej. Zamiast tego upierano się, że nie będzie ekspansji fiskalnej, co było nieprawdą. Wydatki budżetowe cały czas rosły, choć trochę ten obraz zamazano przenosząc część wydatków z budżetu centralnego do funduszy. Taki manewr zmniejszył też kontrolę nad publicznymi środkami, z czego resort doskonale zdawał sobie sprawę. Pokazano więc, że budżet centralny może mieć mniejszy deficyt kosztem kontroli i efektywności działania sektora budżetowego.

[b]Dzięki temu jednak jako jedyny kraj odnotowaliśmy wzrost, mimo że nasze zadłużenie wzrosło. Czy pana zdaniem to był zły wybór? [/b]

Nie twierdzę, że to było czymś złym. Pytanie jednak, czy to utrzymanie wzrostu gospodarczego nie było zbyt kosztowne.

[b]A było?[/b]

Uważam, że zdecydowanie tak. Zwiększyliśmy zadłużenie i jakkolwiek resort finansów nie tłumaczyłby, że zadłużenie w innych krajach wzrosło mniej, to trzeba pamiętać, że one albo startowały z niższego poziomu, albo mogły sobie na to pozwolić, bo miały odpowiedni zasób finansowania. My w ubiegłym roku jako kraj – jeśli porównamy przyrost aktywów finansowych sektora prywatnego z pożyczkami państwa – pożyczyliśmy dwa razy tyle ile wyniósł przyrost tych aktywów. I to jest największy problem. Pokazuje bowiem, że sektor państwowy zaczął wypychać sektor prywatny z dostępu do środków finansowych. A wiadomo, że bez dostępu do finansowania firmy nie będą się rozwijać. Skutek będzie taki, że ożywienie gospodarcze w kolejnych latach może być mizerne.

[b]Czy to oznacza, że Polskę ominął wprawdzie kryzys w minionym okresie, ale za to teraz odczujemy jego skutki? [/b]

Nie, nie twierdzę, że nastąpi kolejna katastrofa, ale że wzrost gospodarczy może być tak niski, że nie uda się obniżyć bezrobocia. Nie będziemy mogli też liczyć na polepszenie efektywności gospodarowania w Polsce, a nasze zdolności konkurencyjne zostaną podminowane.

[b]Tak niski, to znaczy jaki?[/b]

Mam na myśli poziom 2 – 3 proc. Nawet przy 4 proc. nie zdołamy skutecznie dogonić Europy Zachodniej pod względem poziomu życia i nie będziemy zdolni konkurować z tymi, którzy się rozwijają znacznie szybciej od nas. Wiadomo przecież, że to nie Europa obecnie przoduje pod tym względem, ale Azja. Jeżeli będziemy tylko troszeczkę lepsi niż Europa Zachodnia, nasze możliwości rozwojowe będą ograniczone. Tym bardziej że nadal pozostajemy zapleczem dostarczającym wyłącznie nisko przetworzone produkty. Jeśli będziemy zdolni konkurować tylko na tym poziomie, to nasze możliwości rozwoju będą ograniczone. Na to, aby móc konkurować musimy mieć dostęp do kapitału, do wysoko wykwalifikowanych specjalistów, siły roboczej i know how. My się cieszymy,że nasza gospodarka wzrosła o 1 proc. Proszę zobaczyć, jakie są dynamiki wzrostu w wielu krajach rozwijających się, szczególnie azjatyckich.

[b]Bez zmian i reform szybszego wzrostu nie osiągniemy, a rząd żadnych planów w tym zakresie nie ma, co gorsza od trzech miesięcy nie może się porozumieć w sprawie planu konsolidacji i stabilizacji finansów publicznych.[/b]

Kilkakrotnie w ostatnim dziesięcioleciu robiono podejścia do reformy finansów publicznych. Plan Hausnera został skutecznie zniszczony przez PiS, mała reforma Gilowskiej nawet nie dotarła do etapu legislacyjnego, teraz też się mówi, ale się nie robi. A oprócz zarządzania, rząd musi mieć wizję przyszłości. Bez skutecznie działającego sektora publicznego, nasza gospodarka nie będzie bardziej konkurencyjna. Póki co obserwowaliśmy testowanie różnych rozwiązań, spójnej koncepcji wychodzenia z dołka i osiągnięcia celów fiskalnych nie było.

[b]Mamy czas do końca stycznia, aby przedstawić aktualizację programu konwergencji, jednocześnie rząd obiecał podać założenia planu konsolidacji finansów. Czasu więc jest mało.[/b]

To prawda, a jeżeli rząd przedstawi te programy bez konsultacji politycznych, to obawiam się, że może być problem. PSL wprawdzie dotąd nie upierało się przy sprawach gospodarczych, ale to nie znaczy, że tak może być i tym razem. Jeśli to ma być program rządowy, musi on przejść przez uzgodnienia międzyresortowe.

[b]Co tam powinno się znaleźć?[/b]

Nie będę oryginalny – dokumenty są: zielona książka Hausnera mówiąca m.in. o konieczności zerwania z indeksacją, którą oczywiście należy twórczo rozwinąć. Obawiam się natomiast, że rząd przedstawi tabelkę, z której będzie wynikało, że w 2012 r. spełnimy kryteria i tyle.

[b]Czy to jest rozsądne?[/b]

Pytanie jest inne: czy w naszej sytuacji powinniśmy pobudzać gospodarkę zwiększając do gigantycznych rozmiarów deficyt? Czy musimy wydawać tyle pieniędzy na emerytów? Przecież prawa nabyte dotyczą poziomów świadczeń, a nie poziomu ich waloryzacji. To można zmienić bez zmian ustawowych. Druga sprawa to zarządzanie majątkiem. Kupno przez Bank Gospodarstwa Krajowego 10 proc. PKO BP trudno nazwać prywatyzacją. Zabieramy kapitał BGK, co odbije się na poziomie udzielanych przez bank kredytów i gwarancji.

[b]A reguła wydatkowa, czy ona też nie przyniesie żadnych efektów?[/b]

Jeśli reguła będzie dopuszczać wzrost wydatków rzędu 1 proc. powyżej wskaźnika inflacji, to przy wzroście PKB o 1 proc. 30 proc. wydatków niesztywnych wzrośnie także o 1 proc. plus wskaźnik inflacji, a pozostałe 70 proc. wydatków sztywnych wzrośnie więcej. Przy wzroście rzędu 3 – 4 proc. reguła owszem przyniesie oszczędności, ale niewielkie. 30 proc. wydatków to 90 mld zł, tak więc każdy 1 proc. zmniejszonych wydatków daje oszczędności rzędu 900 mln zł, czyli w sumie 1,8 – 2,7 mld zł. Z punktu widzenia prawie 67 mld zł deficytu to nie jest jakaś radykalna redukcja wydatków. To nie rozwiązuje problemów. Trzeba dotknąć najpoważniejszych wydatków, czyli przede wszystkim dotowania świadczeń społecznych. Trzeba odwrócić tendencję ciągłego zwiększania tej kwoty, inaczej nie uda się zredukować deficytu.

[b]Pojawił się także pomysł stworzenia specjalnej instytucji – agencji, która zarządzałaby publicznymi pieniędzmi. Żadna instytucja nie mogłaby już lokować publicznych pieniędzy na lokatach w komercyjnych bankach, każda złotówka wracałaby na centralne konto.[/b]

I to jest rozsądne. Niezależna od rządu instytucja efektywniej zarządzałaby środkami publicznymi. Tyle tylko że do tego potrzebna jest pełna informatyzacja wszelkich publicznych instytucji i skrupulatne odnotowywanie każdego dnia wpływów i wydatków. Wówczas można by było na bieżąco śledzić co dzieje się z publicznymi pieniędzmi i centralnie zarządzać płynnością państwa. Agencja miałaby dostęp do centralnego konta, na które wpływałyby środki według dziennego planu dochodów. Z tej kwoty codziennie wydzielano by pieniądze według potrzeb, a gdyby zabrakło, pożyczano by. Gdyby jednak jakaś instytucja, która dostała danego dnia milion złotych, wydała tylko 800 tys., 200 tys. zł musiałaby na koniec dnia przelać z powrotem na konto centralne. Program do takiego zarządzania płynnością już jest, bo istniał jeszcze za moich czasów – Manager Information System. Wystarczy tylko zakupić komputery i wgrać program.

[ramka] [b]Mirosław Gronicki[/b] jest ekonomistą, absolwentem Uniwersytetu Gdańskiego. Pracował m.in. na Uniwersytecie Pensylwania w Filadelfii, a także w ONZ, Banku Światowym; był głównym ekonomistą Banku Millennium. Od lipca 2004 r. do października 2005 r. był ministrem finansów w rządzie Marka Belki

[/ramka]

[b]Rz: Peter Schiff, amerykański ekonomista, prorok obecnego kryzysu, chwali Polskę za receptę na kryzys. Czy pana zdaniem coś takiego w ogóle istnieje?[/b]

[b]Mirosław Gronicki:[/b] Zgadzam się z twierdzeniem, że mieliśmy wyjątkowo dużo szczęścia. Zaś jeśli chodzi o receptę, to najpierw powinna ona zostać jasno i wyraźnie wyartykułowana. Ja póki co tej recepty nie widzę. Pochwalić można za to ministerstwo finansów za sposób zarządzania długiem w ubiegłym roku. Wykorzystano wszelkie dostępne możliwości przy tych ograniczeniach, jakie były. Poza tym wykorzystano fakt, że złoty był słaby i lepiej skonsumowano pieniądze unijne. Co prawda nie wydaliśmy całej kwoty, jaką na 2009 rok zaplanowaliśmy, ale znacznie więcej w porównaniu z ubiegłymi latami. Jednak jeśli chodzi o odpowiednie sterowanie wydatkami, to na tym polu raczej można mówić o porażce. Tylko w jednym obszarze – infrastruktury – wzrost miał sens. W pozostałych wynikał raczej z zaszłości czy nieodpowiedniego skonstruowania budżetu. Oczywiście można doszukiwać się pozytywnych aspektów zwiększenia wydatków w postaci podtrzymywania popytu krajowego. Jednak generalnie była to niepotrzebna ekspansja fiskalna, która doprowadziła do konieczności znowelizowania budżetu w połowie roku.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska