[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/kurasz/2010/03/15/idzie-wiosna-budza-sie-zwiazkowcy/]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]

W zeszłym roku załogi, świadome kłopotów finansowych swoich firm, często rezygnowały z żądań płacowych. Ale gdy teraz pojawiają się sygnały ożywienia, związkowcy mówią: dzieliliśmy się biedą, teraz dzielmy się zyskami.

Trudno im się zresztą dziwić, skoro od najważniejszych w Polsce polityków, czyli premiera Donalda Tuska i ministra finansów Jacka Rostowskiego, wciąż słyszymy, że mamy wzrost gospodarczy, a nasz kraj jest najlepszy w całej Unii Europejskiej. Słodkie słowa o zielonej wyspie na tle recesyjnej Europy działają jak balsam nie tylko na elity, ale – jak widać – także na działaczy związkowych. No bo skoro jest tak świetnie, to znaczy, że wszystkim należy się podwyżka, prawda?

Do zapewnień polityków bardziej sceptycznie podchodzą pracodawcy, którzy wcale takiej wielkiej poprawy nie widzą. Nie ma się więc co łudzić, że w tym roku w skali całej gospodarki dojdzie do realnego wzrostu pensji. To wciąż będzie rok pracodawcy, a nie pracownika, zwłaszcza że miejsc pracy wciąż ubywa. I nie zmieni się to aż do czasu, gdy wzrost poziomu bogactwa Polski nie przyspieszy do co najmniej 4 – 5 proc. Warto przypomnieć, że na ten rok rząd optymistycznie zakłada wzrost 3 proc., choć ekonomiści liczą ostrożniej i prognozują około 2 proc.

Tylko czy związkowcy zdają sobie z tego sprawę? I czy w ogóle chcą to wiedzieć? Znacznie łatwiej jest przecież zdobyć poklask wtedy, gdy się czegoś od pracodawcy żąda. A co jak co, ale żądać to związkowcy potrafią. Największe firmy należące do Skarbu Państwa wydają na ich utrzymanie nawet do 10 milionów złotych rocznie. Najpewniej wiosną związkowcy zechcą zatem udowodnić, że do czegoś przecież służą.