W kwietniu Departament Skarbu ma po raz pierwszy nazwać Chiny walutowym manipulatorem. Niektórzy analitycy uważają, że umocnienie juana jest konieczne, aby świat mógł szybciej wychodzić z kryzysu. Czy rzeczywiście?
Chiny utrzymują sztywny kurs juana wobec dolara, notując gigantyczną nadwyżkę w obrotach handlowych z USA (290 mld dol. w 2009 r.) – czyli dużo więcej eksportują, niż importują. Nadwyżka w handlu przyczynia się do gromadzenia ogromnych oszczędności Chin, które przeznaczane są na zakup amerykańskich obligacji skarbowych.
Głównym argumentem zwolenników umocnienia juana jest przekonanie, że doprowadzi ono do zmniejszenia nadwyżki handlowej Chin i przesunięcia części kumulowanych przezeń oszczędności na amerykańskiego producenta i konsumenta. Amerykanom będzie łatwiej oszczędzać, bo będą więcej eksportować i mniej importować. Ponieważ sektor prywatny w USA musi odbudować oszczędności po kryzysie, w takim scenariuszu koszt tej odbudowy będzie mniejszy. Nie będzie musiała się opierać na znaczącym ograniczeniu konsumpcji.
Takie rozumowanie wydaje się przekonujące. Jeżeli USA szybciej odbudują oszczędności po niższych kosztach dla gospodarki, cały świat szybciej wróci na ścieżkę wzrostu. Problem polega na tym, że istnieje kilka wątpliwości co do takiego scenariusza. Przypominają one, że politycy i ekonomiści na świecie są jak ludzie w ciemnej jaskini – muszą się poruszać po omacku, nie mają żadnych jednoznacznie dobrych rozwiązań.
Po pierwsze, bardzo ciężko zmienić całą strategię i kulturę kraju, który opiera swój wzrost na eksporcie, utrzymując niski wzrost popytu wewnętrznego. Zwyczajne uwolnienie kursu juana nie może się obyć bez szerszych reform. Po drugie, wzrost wartości juana wcale nie musi doprowadzić do szybkiego ograniczenia nadwyżki handlowej Chin. Podobną proeksportową strategię mają Niemcy. Znaczne umocnienie euro nie wpłynęło istotnie na model rozwoju Niemiec. Możliwe, że z Chinami będzie podobnie – umocnienie juana nie wpłynie na odwrócenie trendów.