Kanadyjska firma Lane Energy wykonała dziś pierwszy odwiert w poszukiwaniu tego typu gazu.
Politycy już widzą Polskę jako kraj, który złamie potęgę Gazpromu. Czujemy się tak silni, że premier Tusk chce nawet zmieniać negocjowaną z dużym trudem wieloletnią umowę z Gazpromem, bo przecież już wkrótce staniemy się potęgą.
Wszystko to tyko machanie szabelką i prężenie muskułów. Rozumiem, że Polska na siłę potrzebuje sukcesu. Czy jednak nie przesadzamy z efektem substytucji? Posiadanie nieznanej ilości trudnego do wydobycia (jeśli w ogóle możliwego na skalę przemysłową) gazu łupkowego sukcesem nie jest. Sukcesem byłoby dopiero rozpoczęcie jego wydobycia i udowodnienie, że można na tym zarobić.
Już teraz marzy nam się zostanie drugą Norwegią, która na ropie i gazie zarabia na tyle dobrze, że jej obywatele nie muszą się martwić o emerytury. Tylko czy my Norwegią w ogóle zostaniemy? Tam rządzi Statoil, a kontrolę nad koncernem sprawuje rząd w Oslo.
I tu pojawia się rola państwa – nie werbalna, ale realna. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego Polski lepiej, by większość wydobycia realizowało PGNiG czy PKN Orlen. Niewątpliwie nie będzie to możliwe bez udziału zagranicznych koncernów - bo to one mają niezbędny know-how. Tylko czy to możliwe? Czy nie będzie tak, że dla krótkoterminowych korzyści nie wypuścimy ze swoich rąk kontroli nad zasobami, pozwalając by w wydobywczych konsorcjach nie znalazło się miejsce dla polskich firm? Innymi słowy, czy naprawdę potrafimy na tym zarobić?