Jeżeli Bronisław Komorowski, kandydat z jedynej dużej partii uważanej za prorynkową, uznaje, że zarzut popierania prywatyzacji służby zdrowia wymaga interwencji sądu, to co mówić o Jarosławie Kaczyńskim, który nie ukrywa swojej podejrzliwości wobec prywatnej własności. Jeżeli do tego dodać, że Ministerstwo Skarbu, byle nie mówić o prywatyzacji, swój niewątpliwy sukces w sprzedaży państwowych firm nazywa akcjonariatem obywatelskim, to widać, że rynek nie jest ostatnio modnym słowem.

Niestety, duża część naszego społeczeństwo boi się gospodarki rynkowej. 45 lat socjalizmu stworzyło złudną nadzieję, że tylko państwowe instytucje są w stanie zapewnić im bezpieczeństwo socjalne. Co gorsza, ciągle mało osób zdaje sobie sprawę z tego, że te państwowe instytucje chroniące ich zdrowie, dostarczające prąd czy mieszkania funkcjonuje dzięki ich podatkom. Na pytanie, kto ma płacić za szkody spowodowane przez powódź, ponad połowa ankietowanych odpowiada, że budżet państwa. Jeżeli jednak zaznaczamy, że ten budżet to nasze podatki, które może trzeba będzie z tego powodu podnieść, to liczba szukających pomocy w państwowej kasie spada o blisko jedną trzecią. Hasła, które zdominowały kampanię prezydencką, umacniają Polaków w socjalistycznych tęsknotach, z których często nawet nie zdają sobie sprawy.

Wierzę, że Platforma, grupująca w swoich szeregach wielu przedsiębiorców, traktuje te socjalne hasła jako wyborczy wybieg, o którym wkrótce zapomni. Ale czy wyborcy też zapomną? Czy w przyszłości prezydent Komorowski podpisze ustawę reformującą służbę zdrowia, a prywatyzacja będzie się toczyć dalej? A może jednak staniemy się jeszcze jednym państwem socjalnym z nieefektywną gospodarką przygniecioną wielkimi wydatkami socjalnymi. Wszystkim, którzy się boją takiego scenariusza, pozostaje już tylko ostatni liberał – Janusz Korwin-Mikke, choć jego model gospodarki mocno przypomina czasy feudalizmu.