Galerie handlowe to jedna z największych ofiar pandemii. Zamknięte na głucho przez całe tygodnie lokale liczą straty. Koniec lockdownu, ogłoszony właściwie z dnia na dzień (co wielu najemców wpędziło w gorączkę pospiesznych przygotowań do otwarcia, ale też skomplikowało rozmowy z właścicielami obiektów dotyczące czynszów i podziału kosztów), wcale nie oznacza szturmu na sklepy. Wielu klientów wciąż boi się robić zakupy w wielkich centrach.
Poza tym galerie są nadal jedynie imitacją handlu. Nie wszystkie sklepy się pootwierały. Wciąż nie działają też kina, centra fitness, nie całkiem odmrożona została gastronomia. Ci, którzy przychodzili do galerii po rozrywkę, a przy okazji robili zakupy, niekoniecznie już do centrów wracają.
Pandemia zmieniła też nawyki klientów. Do internetu przenieśli się nawet ci, którzy nigdy wcześniej online nie kupowali. Część już przy takiej formie zapewne zostanie.
Polacy boją się też kryzysu. Zaczęli zaciskać pasa. Lęk przed utratą pracy nakazuje kontrolować wydatki. Narzucamy sobie finansową dyscyplinę.
Wzrok wielu klientów przyciągną z pewnością centra wyprzedażowe. W ostatnich latach outlety próbowały się zmieniać, chcąc być czymś więcej niż tylko miejscem z tańszym towarem, często z ubiegłorocznych kolekcji, po który jeździ się najczęściej w weekendy. Zmiany wymusił po części zakaz handlu w niedziele.