A jeśli przedstawiona przez komisarza UE ds. budżetu Janusza Lewandowskiego propozycja wprowadzenia nowych unijnych podatków wejdzie w życie, to jeszcze szybciej będziemy tracić przewagę nad tymi, którzy wciąż są za nami, oraz tracić dystans do tych, którzy już nas wyprzedzili.
Właściwie wszyscy wiedzą, czego krajom UE brakuje do przyspieszenia rozwoju: niższego poziomu fiskalizmu, a więc niższych podatków i wydatków budżetowych, oraz baczniejszego pilnowania przez państwa przestrzegania reguł wolnego rynku, w tym zasad rządzących wspólnym obszarem celnym. Zarówno w skali każdego z państw członkowskich, jak i w skali całej Unii.
Ale tak jak w przypadku Polski, tak w wypadku całej UE, choć dobrze wiadomo, jak nadać gospodarce rozpęd, to politykom brakuje odwagi do przeprowadzenia niezbędnych po temu zmian. Zamiast tego wolą w gąszczu propozycji wirtualnych oszczędności przemycać zapowiedzi jak najbardziej realnych podwyżek podatków.
Jaki będzie skutek ewentualnego nałożenia na obywateli państw UE tych nowych obciążeń fiskalnych – podatku od usług transportowych, transakcji finansowych, paliw i handlu emisjami CO[sub]2[/sub] – przewidzieć dziecinnie łatwo. Gospodarki Unii otrzymają kolejny impuls na rzecz spowolnienia już i tak rachitycznego tempa wzrostu. Ale też nie ma się co temu tempu dziwić, skoro obywatele kluczowych krajów UE obchodzą dzień wolności podatkowej (dzień, od którego przestają pracować na państwo, a zaczynają na siebie) dopiero w czerwcu lub lipcu, natomiast Amerykanie w ubiegłym roku świętowali go już 13 kwietnia.
Brukselo, zamiast podnosić podatki, tnij wydatki! A dziedzin, których finansowanie można byłoby ograniczyć nie tylko bez szkody, ale wręcz z pożytkiem dla tempa wzrostu gospodarczego i poziomu życia mieszkańców państw Unii Europejskiej, nie brakuje. Dość wspomnieć rozrzutną, pochłaniającą niemal połowę budżetu UE wspólną politykę rolną.