Wielu unijnych przywódców ma pewnie jeszcze w pamięci nocne obrady z początku maja tego roku. Wtedy w nagłym trybie opracowywali finansowy mechanizm, który miał być ratunkiem dla krajów zmagających się z kryzysem finansów publicznych. Na szczęście do tej pory skończyło się na pomocy dla Grecji.
Teraz znów Komisja Europejska wraca do problemu nadmiernie zadłużonych państw. Dodatkowo zbiega się to w czasie z kolejnymi kłopotami np. Irlandii, która ma problemy ze znalezieniem kupców na swoje obligacje. Dobrze, że Bruksela ma już plan, dzięki któremu chce dokładniej i na bieżąco monitorować sytuację w poszczególnych państwach oraz karać je, gdy złamią przyjęte reguły.
Ale nie można zapomnieć o tym, że w Unii istnieje cały czas swoisty finansowy kaganiec, czyli pakt stabilizacji i wzrostu. Przecież zgodnie z nim członkowie UE nie powinni mieć deficytu finansów publicznych, który przekracza 3 proc. PKB, a dług publiczny powinien być niższy od 60 proc. PKB. I co? I nic. Komisja nie ukarała dotąd żadnego z krajów, a przecież są takie, w których dług przekracza 100 proc. PKB.
Niemiłym akcentem w Unii była też sytuacja z 2004 r., gdy Francja i Niemcy uniknęły kar, mimo że łamały przyjęte zobowiązania. To pokazuje, że w Unii i samej strefie euro mogą być równi i równiejsi. Jak będzie tym razem?
Z pewnością plan Brukseli, jeśli zostanie przyjęty, uspokoi uczestników rynków finansowych. Jednak ważna będzie też jego realizacja. Bo co to za reguły, których można nie przestrzegać i nie ponosi się za to żadnych konsekwencji?