Wspólny mianownik dla ostatnich czterech lat włodarzy to rekordowe inwestycje przede wszystkim w miastach i gminach, ale także województwach czy powiatach. Oczywiście aż o takim sukcesie nie byłoby można mówić, gdyby nie dotacje unijne. Sukcesem samorządów jest jednak to, że skutecznie potrafiły po nie sięgać.
Była to jednak także kadencja coraz większego zadłużania się samorządów. Na szczęście jednak większość pożyczonych pieniędzy posłużyła sfinansowaniu właśnie inwestycji. Kilometry coraz lepszych dróg lokalnych, nowe boiska, szkoły, przedszkola, hale sportowe, obiekty kultury. Projekty można długo wymieniać, w tym, niestety, także te mniej trafione.
Tylko w ubiegłym roku samorządy zainwestowały 42 mld zł. W tym samym czasie budżet państwa wraz z funduszami celowymi przeznaczył na inwestycje prawie o połowę mniej, bo 23 mld zł. To m.in. dzięki zamówieniom lokalnych władz szereg polskich firm, zwłaszcza budowlanych, miało zyski i płaciło podatki w okresie spowolnienia gospodarczego. I jak mówi jeden z prezydentów dużego miasta, choćby tylko za to należy im się medal od ministra Jacka Rostowskiego, a nie słowa krytyki.
Niedzielne wybory mają wyłonić ludzi, którzy będą kontynuować tę dobrą passę unowocześniania Polski od podstaw. Czekają ich niełatwe zadania. Na pewno będzie trudniej o unijne pieniądze. Jest też duże ryzyko, że minister finansów, nie potrafiąc opanować przyrostu długu państwa, będzie forsował swój plan ograniczania możliwości zadłużania się samorządów. Tak więc następna kadencja będzie z pewnością cięższa od obecnej kryzysowej. Ale lokalne władze już od dawna są gotowe, by z tym problemem radzić sobie samodzielnie. Warto, by rząd dał im taką możliwość.