Tygrysy idą do biznesu

Sportowcy są wierni olimpijskiemu hasłu „szybciej, wyżej, silniej” nie tylko na boisku i bieżni. Skutecznie wprowadzają je w życie, inwestując także we własne firmy

Publikacja: 28.01.2011 03:08

FOT. ALEX KUHN

FOT. ALEX KUHN

Foto: Forum

Dariuszowi Michalczewskiemu o tigerze nie pozwala zapomnieć nawet dzwonek telefonu komórkowego. Za każdym razem, gdy ktoś wykręca jego numer, słyszy piosenkę „Eye of the tiger”, znaną z filmów o bokserze Rockym Balboa. Ostatnio częściej niż zwykle dzwonią do niego prawnicy. Wynajął ich, aby pomogli mu wygrać wojnę z należącą do Wiesława Włodarskiego firmą FoodCare. Obaj walczą o prawa do Tiger Energy Drink, najpopularniejszego w Polsce napoju energetycznego. Michalczewski nie kryje emocji, gdy opowiada o sporze.

– Na wartość znaku Tiger zapracowałem w trakcie całej kariery, odnosząc sukcesy na ringu. Ryzykowałem zdrowie, a czasami życie – burzy się bokser.

Dlatego Tiger jest dla niego bezcenny.

FoodCare wie swoje: sława Michalczewskiego na ringu nie wystarczyłaby do pokonania Red Bulla. Potrzebne były pieniądze. Firma Włodarskiego zainwestowała w wypromowanie napoju 300 mln zł.

Drogi Michalczewskiego i Włodarskiego rozeszły się pod koniec 2010 roku. Bokser po siedmiu latach zerwał umowę z FoodCare, bo ten przestał płacić mu za licencję.  Na nowego partnera wybrał grupę Maspex. Ta czołowa firma spożywcza w Europie Środkowo-Wschodniej bardzo szybko wypuściła na rynek swoją wersję Tigera.

Były bokser, którego jednym z guru biznesowych jest Zygmunt Solorz-Żak, rozpoznawalność znaku Tiger próbuje wykorzystać nie tylko na rynku napojów energetycznych. Pod nazwą Tiger Gym w Gdańsku działają dwie siłownie.

– Nie widzę nic złego w zarabianiu pieniędzy. To normalne, że chcę żyć na coraz wyższym poziomie – mówi Michalczewski.

Przyznaje, że ciągle zasypywany jest projektami biznesowymi. Nie wszystkie nadają się do realizacji.

[srodtytul]Życie po sporcie[/srodtytul]

Każdy sportowiec ma świadomość, że kiedyś jego kariera dobiegnie końca. Myśląc o przyszłości, mądrze stara się ją zabezpieczyć – mówi Damian Raciniewski, prezes firmy Business Sport Solutions doradzającej sportowcom w zakresie m.in. public relations, finansów i sponsoringu. Z jej usług od 2005 roku korzystało i korzysta ok. 40 byłych i obecnych zawodników, m.in. bokser Tomasz Adamek, piłkarz Maciej Żurawski oraz hokeista Mariusz Czerkawski.

Popularne wśród gwiazd sportu są inwestycje w nieruchomości i dzieła sztuki. Najsłynniejszym kolekcjonerem obrazów, który pasję połączył z zarabianiem pieniędzy, jest Wojciech Fibak. Ten mistrz tenisa ziemnego – jak się szacuje – w trakcie kariery na korcie zarobił ok. 3 milionów dolarów – od 2001 roku prowadzi galerię przy warszawskim Krakowskim Przedmieściu. W wywiadzie dla „Magazynu Sportowego” przyznał jednak, że żyje głównie z inwestycji w nieruchomości. Modernizuje stare wille, kupuje działki za granicą.

Włodzimierz Lubański, gwiazda polskiej piłki nożnej i miłośnik malarstwa Jacka Malczewskiego, zarabia głównie dzięki temu, że nie zerwał kontaktów ze sportem. Po zakończeniu kariery piłkarskiej został w Belgii, gdzie ukończył szkołę trenerską. Jest drugim trenerem drużyny Lokeren. Kolekcjonuje wina, zgromadził 600 butelek. Napisał książkę autobiograficzną.

Skutecznym organizatorem imprez sportowych okazał się Czesław Lang. Były kolarz jest właścicielem i prezesem firmy Lang Team. W 1993 roku zainwestował w podupadły wówczas wyścig kolarski Tour de Pologne i w ciągu kilku lat przekształcił go w znaczącą imprezę kolarską w Europie. W ubiegłym roku budżet wyścigu wyniósł ok. 3 mln euro. Pieniądze pochodzą m.in. od miast, które chcą mieć u siebie metę etapu.

Lang ma na swoim koncie także wyścig Grand Prix MTB i Skandia Maraton Lang Team. Jest właścicielem majątku Barnowo w Dolinie Słupi, który odrestaurował.

Rozpoznawalność wypracowana za sprawą sukcesów sportowych to podstawa działalności biznesowej kierowcy rajdowego Krzysztofa Hołowczyca. 11 lat temu założył spółkę Hołowczyc Management, w której do dziś ma 100 procent udziałów.

– Decyzja o powołaniu spółki wynikała z chęci profesjonalnego prowadzenia wszelkich spraw związanych z osobą Krzysztofa Hołowczyca, czyli organizowania jego startów, pozyskiwania sponsorów, wykorzystywania jego wizerunku w aktywności marketingowej firm, organizowania różnego rodzaju wydarzeń z jego udziałem – mówi Andrzej Kalitowicz, prezes zarządu Hołowczyc Management.

Za bycie gościem specjalnym imprezy Krzysztof Hołowczyc żąda 15 – 25 tys. złotych. W Hołowczyc Management organizuje także tzw. drive day, podczas którego można zostać pilotem słynnego Hołka. Podstawowy wariant takiej imprezy z udziałem 20 osób kosztuje zamawiającego ok. 40 tys. zł.

Kierowca nie zamierza poprzestać wyłącznie na imprezach ze swoim udziałem.

– Firma poszukuje nowych obszarów działalności, angażując się w usługi wynajmu samochodów i nieruchomości – ujawnia Kalitowicz.

[srodtytul]Na kołach, z procentami, na wodzie[/srodtytul]

Przykładem udanego przekształcenia małej firmy w imperium jest grupa kapitałowa Sobiesława Zasady. W jej skład wchodzi 40 spółek z różnych branż. Są wśród nich Autosan i grupa Jelcz, firma importująca wina, sklep internetowy Frisco. Jednym z filarów grupy 81-letniego dziś byłego lekkoatlety i kierowcy rajdowego pozostaje jednak niezmiennie największa w Polsce sieć dilersko-serwisowa koncernu DaimlerChrysler.

O skuteczności Zasady w biznesie – stoi na czele rady nadzorczej stworzonej przez siebie grupy – świadczy zgromadzony majątek. Tygodnik „Wprost” wycenił go na 800 mln zł i umieścił biznesmena na 33. miejscu wśród najbogatszych Polaków.

W latach 90. XX wieku Krzysztof Tryliński zdecydował, że warto postawić na firmę produkującą wódkę. Wcześniej przez dwie dekady grał w piłkę ręczną, był reprezentantem Polski juniorów. Po wyjeździe do Francji wraz z Jakiem Rouvroyem założył grupę Belvedere, która stworzyła od zera i wypromowała markę Sobieski. To jedna z dziesięciu najpopularniejszych wódek świata. Jej twarzą w 2009 roku został amerykański gwiazdor filmowy Bruce Willis.

Ze światem sportu związany jest także William Carey, założyciel i prezes CEDC, największego producenta wódki na świecie, do którego należą m.in. polskie marki Żubrówka i Absolwent. Zanim tuż po 1989 roku przyjechał z Florydy do Polski, grał w golfa. Karierę jednak zakończył, bo – jak sam przyznaje – nie miał szans zostać drugim Tigerem Woodsem. Teraz twierdzi, że sport i biznes mają bardzo wiele wspólnego.

– Rywalizowanie i walka o bycie pierwszym to elementy, bez których żadna z tych dziedzin nie mogłaby istnieć – mówi Carey.

Sił w świecie biznesu zaczyna próbować kolejne pokolenie sportowców. Jednym z bardziej aktywnych jest Mateusz Kusznierewicz, mistrz świata i Europy w żeglarstwie. Sportowiec importuje i dystrybuuje w Polsce jachty, buduje ośrodek wypoczynkowy i centrum konferencyjno-hotelowe na Kaszubach. Przez sześć lat organizował obozy żeglarskie dla dzieci. Z powodu przygotowań do olimpiady musiał powierzyć ich prowadzenie innym. Zapowiada jednak, że wróci do tego zajęcia.

– Do biznesu podchodzę długoterminowo. Dzisiaj żyję z żeglarstwa i kontraktów sponsorskich, nie mam presji na zarabianie wielkich pieniędzy. Chciałbym za kilka lat móc z tego w miarę spokojnie żyć – przyznał w rozmowie z „Rz”.

Furtkę do przyszłości otwiera Maja Włoszczowska, zdobywczyni srebrnego medalu w kolarstwie górskim na olimpiadzie w Pekinie. Prowadzi wraz z rodziną firmę Ques. Jej udział w pracach spółki szyjącej odzież dla sportowców polega teraz na udostępnianiu wizerunku.

Młoda sportsmenka poszła w ślady odnoszącego sukcesy Czesława Langa. Jest organizatorką międzynarodowego wyścigu Jelenia Góra Trophy Maja Włoszczowska MTB Race.

[srodtytul]Król Midas[/srodtytul]

Oscar De La Hoya, „Golden Boy” zawodowego boksu, to wielka gwiazda tego sportu, wielokrotny mistrz świata, ale i skuteczny biznesmen jeszcze wtedy, gdy walczył w ringu. Rodzice byli biednymi meksykańskimi emigrantami z Durango. Nic nie wskazywało na to, że Oscar będzie bokserem: nienawidził fizycznej konfrontacji, nigdy nie bił się na ulicy.

Ale potem Oscar nie tylko skutecznie bił się w ringu, ale też pięknie śpiewał, nagrywając meksykańskie ballady dla latynoskiej wytwórni EMI. Singiel z albumu „Oscar” („Ven a Mi” – Biegnij do mnie) nominowano do nagrody Grammy. Był też pierwszym mistrzem pięści, który podpisywał lukratywne biznesowe kontrakty – z telewizją HBO, z McDonald’s. Reklamował ekskluzywną odzież i powiększał swoje imperium. Mówiono o nim Król Midas, bo czego dotknął, zamieniał w złoto.

W listopadzie 2001 roku zawiera cichy ślub z portorykańską piosenkarką Millie Corretjer. W tym samym roku powstaje jego wspaniale dziś prosperująca firma promotorska Golden Boy Promotions. De La Hoya na polu golfowym poznaje szwajcarskiego bankiera Richarda Schaefera i proponuje mu, by prowadził jego interesy. To życiowa decyzja Oscara. Kariera biznesowa De La Hoi nabiera tempa. Powstają programy telewizyjne produkowane przez jego firmy, a Golden Boy Enterprises przejmuje kluczowe magazyny bokserskie na czele z „The Ring”.

W lutym 2009 roku Golden Boy ma już 25 procent udziałów w Major Leaque Soccer. 2 grudnia ponaddwumetrowa statua z brązu przedstawiająca Oscara staje przed Staples Center w Los Angeles. Obok takich gwiazd jak Magic Johnson i Wayne Gretzky.

Dziś to sprawny biznesmen zarządzający wielkim imperium medialnym. Jego pojedynek z Floydem Mayweatherem juniorem, który sam organizował, przyniósł 165 mln dolarów dochodu. Coś podobnego nie zdarzyło się jeszcze w historii boksu.

Począwszy od 1995 roku, gdy De La Hoya stoczył swój pierwszy pojedynek w systemie pay per view z Rafaelem Ruelasem, jego walki przyniosły

594,3 mln dolarów dochodów tylko ze sprzedaży dekoderów. Takiego wyniku nie osiągnęli ani Mike Tyson, ani Evander Holyfield, dotychczasowi rekordziści. A przecież dochodzą jeszcze miliony ze sprzedaży biletów.

[srodtytul]Piłkarz zgarnia najwięcej[/srodtytul]

Polskim sportowcom trudno odmówić smykałki do interesów. Jednak do fortun stworzonych przez gwiazdy ze światowej czołówki nadal im daleko.

– W Polsce dzieje się niewiele, bo polscy sportowcy nie zarabiają dużych pieniędzy – uważa Dariusz Michalczewski. – Na Zachodzie są zupełnie inne stawki. Zaryzykuję stwierdzenie, że nadal, aby osiągnąć prawdziwy sukces, trzeba wyjechać z kraju. Tak jak ja to zrobiłem – przekonuje były bokser.

– Zarobki sportowców są bardzo zróżnicowane i niekonieczne proporcjonalne do sukcesów sportowych, jakie odnoszą – uważa Damian Raciniewski. – Ich zamożność jest uzależniona od popularności dyscypliny, którą uprawiają. Często mistrz świata albo olimpiady czerpie znacznie mniejsze korzyści finansowe ze swoich sukcesów niż przeciętnej klasy przedstawiciel piłki nożnej – twierdzi prezes Business Sport Solutions.

W pierwszej dziesiątce ubiegłorocznego zestawienia stu najbardziej wpływowych celebrytów globu miesięcznik „Forbes” umieścił Tigera Woodsa. W ciągu roku golfista zarobił ponad 100 mln dolarów. Na liście znaleźli się także byli i jeszcze grający koszykarze NBA: Kobe Bryant z 48 mln dol. i Michael Jordan z 55 mln dol.

Ten ostatni ma na swoim koncie wiele udanych projektów biznesowych. Od ponad 20 lat zarabia dzięki umowie z firmą Nike, która wypuściła na rynek markę Brand Jordan. Szacuje się, że roczna wartość sprzedaży wynosi 1 mld dol. W ubiegłym roku Jordan został głównym udziałowcem drużyny koszykarskiej NBA Charlotte Bobcats.

W czołówce są także Roger Federer z 43 mln dol., bokser Floyd Mayweather z 65 mln dol. i piłkarz David Beckham z 44 mln dol. Brytyjska gwiazda futbolu jest jedną z tych osób, które najskuteczniej przekuwają swoją rozpoznawalność na pieniądze. Wraz z żoną Victorią, byłą członkinią zespołu Spice Girls, prowadzą firmę Beckham Brand LTD. We współpracy z koncernem Coty wprowadzili na rynek własne perfumy. Piłkarz próbuje także wypromować własną linię bielizny. Wcześniej reklamował majtki z logo Emporio Armani, ale zastąpiła go inna gwiazda futbolu Christiano Ronaldo. Beckham zarabia krocie na kontraktach reklamowych, teraz współracuje m.in. z koncernem Adidas. Wcześniej przez ponad dziesięć lat był twarzą PepsiCo.

[srodtytul]Sentymenty na bok[/srodtytul]

Zwycięstwa na boisku nie gwarantują sukcesów w biznesie. W ubiegłym roku na zakręcie znalazła się sieć klubów fitness Gymnasion. Jej założycielami są m.in. Jacek Wszoła, mistrz olimpijski w skoku wzwyż z Montrealu w 1976 r., i Ireneusz Wesołowski, rekordzista Polski w skoku wzwyż stylem przerzutowym. Do spółki wszedł także hokeista Mariusz Czerkawski, który odpowiada głównie za promocję.

Zarząd Gymnasionu informuje lakonicznie, że problemy finansowe firmy były efektem złej strategii realizowanej do maja 2010 r. Firma złożyła do sądu wniosek o upadłość układową i ogłosiła, że zaczyna restrukturyzację. Chciała także podnieść jakość usług, m.in. wymieniając sprzęt w siłowni i remontując kluby. Jednak bez rezultatu.

– Z chwilą ogłoszenia przez sąd informacji o zmianie statusu upadłości z układowej na likwidacyjną postanowiliśmy złożyć ofertę na dzierżawę przedsiębiorstwa Gymnasion w celu utrzymania marki na rynku – mówi Paweł Boniecki, wiceprezes spółki Trzy po Trzy, która pod koniec roku podpisała umowę z Gymnasionem. Zapowiada, że Trzy po Trzy zamierza utrzymać siedem działających klubów.

Spektakularnych sukcesów nie ma na koncie biznesmen Euzebiusz Smolarek. W 2008 roku piłkarz, wraz z Philippe Campagno, znawcą biznesu hotelowego, ogłosili, że w ramach projektu Ebi Hospitality zamierzają zbudować w Polsce sieć hoteli na Euro 2012. Mistrzostwa za pasem, a duet nie udziela żadnych informacji o efektach swoich prac.

Przeszkody nie ominęły także tych, którzy już osiągnęli sukces. Wojciech Fibak nie zdobył koncesji na telewizję, przegrał z Polsatem Zygmunta Solorza-Żaka. Upadła także jego firma Fibak Cars, która miała zarabiać na importowaniu samochodów marki Volvo. Ze względu na niekorzystne i często zmieniające się przepisy, głównie dotyczące ceł, popyt na te auta okazał się niewielki. W ciągu miesiąca Fibakowi udało się sprzedać kilka samochodów.

Dlaczego nie wszystkie inwestycje gwiazd sportu to strzały w dziesiątkę?

– Nie zawsze sława wystarcza, by odnieść sukces w biznesie. Wiele gwiazd zbyt pochopnie inwestuje ciężko zarobione pieniądze w nieznane sobie branże, licząc na szybkie i oszałamiające efekty – uważa Michalczewski, który także zaliczył wpadki.

Klapą okazały się jego Tiger Puby.

– Wyszedłem praktycznie na zero, ale też od początku zakładałem, że i tak może być. Ta branża jest dosyć trudna, wystarczy spojrzeć, ile restauracji czy knajp znanych aktorów zostało ostatnio zamkniętych – tłumaczy były bokser.

Prawdziwego sportowca porażki nie zrażają.  

– Sentymenty i użalanie się nad sobą nie sprawdzają się ani w biznesie, ani w sporcie – podkreśla William Carey.

współpraca Janusz Pindera

Dariuszowi Michalczewskiemu o tigerze nie pozwala zapomnieć nawet dzwonek telefonu komórkowego. Za każdym razem, gdy ktoś wykręca jego numer, słyszy piosenkę „Eye of the tiger”, znaną z filmów o bokserze Rockym Balboa. Ostatnio częściej niż zwykle dzwonią do niego prawnicy. Wynajął ich, aby pomogli mu wygrać wojnę z należącą do Wiesława Włodarskiego firmą FoodCare. Obaj walczą o prawa do Tiger Energy Drink, najpopularniejszego w Polsce napoju energetycznego. Michalczewski nie kryje emocji, gdy opowiada o sporze.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację