Kolejny raport nadzorującej przygotowania Polski do mistrzostw spółki PL.2012 stawia tylko kropkę nad i, bo o tym, że nie da się zbudować dróg szybciej, niż pozwalają na to możliwości techniczne, pogoda, biurokracja czy obowiązujące metody rozliczeń eksperci mówili już od dawna. Rząd ustami ministra infrastruktury mówił wtedy, że zdążymy, a przynajmniej zapewnimy przejezdność, cokolwiek miałoby to znaczyć. Teraz już wiadomo, że na niektórych budowanych fragmentach autostrad nawet i tego nie da się osiągnąć.
Paradoksalnie chyba to dobrze, i to z kilku powodów. Po pierwsze w końcu należy się solidne utarcie nosa tym, którzy usilnie nas przekonywali, że autostrady zbudujemy piękne jak malowanie i szybciej, niż się komukolwiek śniło. A jednocześnie sam proces inwestycyjny kulał, a do nadzoru państwa i jakości współpracy z wykonawcami można było mieć sporo zastrzeżeń. To się po prostu nie mogło udać, choć nikt nie miał odwagi tego powiedzieć. Po drugie, na dramatycznym wyścigu z czasem mogłaby ucierpieć jakość. I tak bywają z nią kłopoty, ale pod wpływem presji chęć technologicznych uproszczeń i ryzyko błędów mogłyby się zwiększyć. Lepiej mieć lepszą drogę później niż byle jaką na Euro. Po trzecie wreszcie, na Euro 2012 świat się nie kończy. Dlatego dobrze, byśmy i my, i firmy budowlane mogli niebawem poznać długofalowy plan budowy dróg w Polsce. Realny, bo na kreski na mapie nikt się już chyba nie nabierze. Chyba że oznaczają kolejne spóźnienia.