I niestety niewiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie jego humor się poprawi.
Indeksy na giełdach idą ostro w dół., frank w relacji do złotego, ku rozpaczy kredytobiorców, znów pnie się w górę. Wszystko za sprawą kolejnych złych wiadomości makroekonomicznych. Niby nic nowego niemal codziennie napływają do nas wieści o gorszych odczytach wskaźników z kluczowych rejonów świata. Ale spadek po raz pierwszy od dwóch lat indeksu aktywności w przemyśle (PMI) w Europie poniżej poziomu 50 pkt oraz drastyczne obcięcie przez sam Biały Dom (a nie którąś z prywatnych rynkowych instytucji analitycznych) prognozy wzrostu gospodarki USA w tym roku (z 2,7 proc. do 1,7 proc.) przelały falę goryczy.
Spadki na giełdach okazały się tym większe, że te słabe dane pojawiły się w bardzo niefortunnym momencie, gdy kończą się wakacje. Inwestorzy, którzy właśnie wrócili z letniego wypoczynku, widząc takie a nie inne informacje z pewnością zareagowali wciskając guzik z napisem "sell" (ewentualnie "buy", ale franka albo złoto).
Rynek z napięciem oczekiwał na oficjalne dane dotyczące rynku pracy w USA. Utwierdziły one niestety inwestorów w przekonaniu, że sytuacja zmierza w złym kierunku, bo zamiast 75 tys. nowych miejsc pracy które - według prognoz - miały przybyć w ubiegłym miesiącu, nie przybyło ich w ogóle.
Sytuacja wygląda kiepsko nie tylko w USA. Z Europy dochodzą nowe informacje na temat problemów z deficytem Włoch, "Wielka Trójka" EBC-MFW-Komisja Europejska grozi blokadą kolejnej transzy pożyczki dla Grecji, bo prywatyzacja i cięcia w administracji idą tam zbyt wolno a tymczasem restauratorzy nie godzą się na płacenie wyższego VAT, przywódcy na Starym Kontynencie jak mantrę powtarzają, że europejskie banki nie wymagają dokapitalizowania nic sobie nie robiąc z ostrzeżeń szefowej MFW. Nawet Chinom, które zdaniem wielu ekonomistów - mają wyprowadzić światową gospodarkę na prostą grozi obniżka ratingu.