„To oczekiwane od dawna wydarzenie, które symbolizuje umocnienie relacji pomiędzy Rosją a Unią Europejską. To wydarzenie wzmocni poziom bezpieczeństwa, włączając bezpieczeństwo energetyczne". W ten sposób dzisiejsze uruchomienie gazociągu Nord Stream, łączącego Rosję z Niemcami, tuż przed tym „oczekiwanym od dawna wydarzeniem" opisał prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew.
Dla Kremla jest to niewątpliwie wydarzenie bez precedensu, pozwalające po raz pierwszy na taką skalę (na razie rurociągiem może być przesyłane ponad 27 mld m sześć gazu rocznie, po uruchomieniu drugiej nitki pod koniec przyszłego roku jego moce się podwoją) ominąć kraje tranzytowe w transporcie rosyjskiego surowca do Europy Zachodniej: Polskę, Białoruś, i Ukrainę. Zdaniem wielu ekspertów gigantyczna inwestycja, której koszt z początkowo planowanych 4 mld euro ostatecznie był niemal dwukrotnie wyższy, nie ma wielkiego uzasadnienia ekonomicznego. Ale nie to było przecież najważniejsze.
Uzależnienie Europy od rosyjskiego gazu będzie dzięki Nord Streamowi jeszcze większe niż do tej pory (ok. jedna czwarta surowca zużywanego w Europie pochodzi z tego kraju). I chociaż część europejskich polityków, z niemieckimi na czele, próbuje przekonywać, że gazociąg zwiększy bezpieczeństwo dostaw dla całego kontynentu, nie sposób się z tym zgodzić. Nord Stream jest kolejnym narzędziem, które - odpowiednio wykorzystane – może pogłębić już dziś znaczące różnice w bezpieczeństwie energetycznym krajów Europy, dzieląc kontynent na państwa, jak Niemcy, czy Francja, które dzięki bliskim relacjom z Rosją mogą spać spokojnie, a nawet korzystać z tańszych dostaw oraz resztę, która nie mając tych przywilejów, skazana wciąż będzie na dobrą wolę Kremla.
W ciągu kilku lat od podpisania umowy o budowie gazociągu bałtyckiego we wrześniu 2005 roku, percepcja tego projektu oraz jego znaczenia dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski, znacząco ewoluowała. Pomogła w tym na pewno doskonale zaplanowana i prowadzona przez konsorcjum Nord Stream kampania lobbingowa i PR-owa. Część ekspertów, nawet w Polsce, próbuje przekonywać, że gazociąg – dzięki ominięciu Ukrainy i Białorusi – zapewni bardziej stabilne dostawy surowca, szczególnie zimą. Przywołuje się sytuacje z ostatnich kilku lat, kiedy konflikt o poziom cen pomiędzy Rosjanami a władzami w Mińsku i Kijowie sprawiał, że gaz przestawał płynąć do Polski i dalej do Europy Zachodniej. W komentarzach tych ginie gdzieś jednak tło tych sporów oraz fakt, że ostatecznie to przecież Gazprom zakręcał kurek.
Polskie władze, niezależnie od opcji politycznej, konsekwentnie przez cały okres budowy rurociągu sprzeciwiały się tej inwestycji. Nie udało się jej zatrzymać, nasz głos był jednak słyszany w Europie. Teraz powinniśmy wspierać budowę promowanego przez Brukselę gazociągu Nabucco, który da możliwości sprowadzania surowca z Azji z pominięciem Rosji. Duże znaczenie będzie mieć też budowa gazowego terminalu w Świnoujściu (zdaniem niektórych ekspertów gaz skroplony może nie tylko skutecznie konkurować, ale nawet częściowo wypierać paliwo z Rosji). Nie można też oczywiście zapominać o łupkach, które – słusznie – uznawane są za prawdziwą szansę na uniezależnienie Polski od dostaw gazu z Rosji. Droga do przemysłowego wykorzystania gazu niekonwencjonalnego jest co prawda długa, ale przecież nie dłuższa niż była budowa Nord Streamu.