Nagle okazało się, że stopy procentowe nie tylko nie spadną, lecz nawet mogą w najbliższych miesiącach wzrosnąć. Oczywiście trudno nie zgadzać się z takimi deklaracjami. W końcu to bank centralny, a konkretnie Rada Polityki Pieniężnej, podejmuje decyzje w sprawie poziomu stóp procentowych. Dlatego, jeżeli tylko członkowie RPP będą chcieli je podnieść, to po prostu to zrobią.

Mimo wszystko można się jednak zastanawiać, czy takie działanie byłoby uzasadnione. Moim zdaniem niekoniecznie. Otóż po pierwsze RPP zakończyła proces podnoszenia stóp procentowych w połowie ubiegłego roku, gdy wzrost gospodarczy sięgał około 4,5%, a inflacja była na poziomie 5%. Obecnie wzrost oscyluje nawet na nieco niższym poziomie, a inflacja wynosi 4,6%. Skoro wówczas poziom stóp był adekwatny, czemu obecnie już nie jest? Po drugie, w ostatnich miesiącach pojawiły się oznaki wyraźnego pogorszenia na rynku pracy - wzrost bezrobocia niezwiązany z czynnikami sezonowymi, spadek zatrudnienia, mniejsza liczba nowych ofert pracy oraz spadek płac realnych. W takiej sytuacji trudno spodziewać się nagłego wzrostu żądań płacowych oraz presji inflacyjnej. Po trzecie, strefa euro przeżywa prawdopodobnie najgorszy okres w swojej historii i niestety szybko się to nie zmieni. A perspektywa załamania na zagranicznych rynkach zbytu bynajmniej nie przemawia za podnoszeniem stóp w kraju. No chyba, że rzeczywiście wierzymy, iż grawitacja przestała działać i że problemy euro zupełnie nas nie dotyczą. Wreszcie po czwarte, większość prognoz inflacyjnych pokazuje powrót inflacji w pobliże celu nawet w przypadku obniżek (a nie podwyżek) stóp procentowych. Co prawda spadek inflacji może być wolniejszy niż wcześniej oczekiwano, jednak nie wydaje się to nadmiernie niepokojące. Cel inflacyjny to bardzo ważne osiągnięcie, ale trzeba zdawać sobie również sprawę ze związanych z nim ograniczeń. Poprzednia RPP słusznie uznała, że w wyjątkowej sytuacji okres powrotu do celu może być nieco dłuższy niż w standardowych warunkach. Nie wiadomo czemu tym razem miałoby być inaczej.

Co ciekawe, to nie pierwszy przypadek, kiedy bank centralny deklaruje działania, które mocno odbiegają od wcześniejszych oczekiwań rynkowych. Nieco ponad rok temu RPP deklarowała, że podwyżki stóp procentowych nie są konieczne. Miało to miejsce pomimo płynących z rynku sygnałów, które wskazywały na konieczność zacieśnienia monetarnego. Podnoszone wówczas przez bankierów centralnych argumenty sugerowały, że podwyżki mogłyby doprowadzić do nadmiernego napływu kapitału do Polski, przyczyniając się do znacznego umocnienia złotego oraz zduszenia ożywienia gospodarczego. W swoich deklaracjach członkowie RPP byli wyjątkowo twardzi i powtarzali je jeszcze w grudniu 2010. Niemniej zaledwie kilka tygodni później w styczniu 2011 roku stopy poszły w górę i ostatecznie całe pierwsze półrocze minęło pod znakiem zacieśnienia polityki pieniężnej. Co więcej, pomimo wcześniejszych obaw podwyżki wcale nie przyczyniły się do nadmiernego umocnienia złotego, lecz wręcz towarzyszyło im pewne osłabienie krajowej waluty. Jako pozytywny sygnał można potraktować to, iż Rada pokazała wówczas, że potrafi szybko zmieniać zdanie i dostosowywać swoje decyzje do rzeczywistości.

Można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z powtórką tego samego filmu. Podobnie jak rok temu, również  teraz RPP wysyła zdecydowane sygnały, które odbiegają od tego, co wydaje się optymalnym rozwiązaniem. Miejmy nadzieję, że zakończenie tego filmu również okaże się podobne i ostatecznie RPP odstąpi od swoich planów. Bo wbrew deklaracjom RPP, obecnie polska gospodarka potrzebuje nie podwyżek, lecz co najwyżej stabilizacji stóp procentowych, a może nawet ich obniżek. Poczekajmy więc na happy end.