Powodów jest kilka. Polskie władze wymyśliły go za późno, a nasi przedsiębiorcy trafili dodatkowo na podwójny dołek – światowe spowolnienie, ale też okres wakacji, na które także Chińczycy teraz jeżdżą częściej. Wreszcie – bo kto miał już wybrać się do Chin, już tam jest. Warto przypomnieć jumbo jety pełne szefów firm towarzyszących oficjalnym delegacjom Angeli Merkel, Nicolasa Sarkozy'ego czy George'a Busha. To był prawdziwy wyścig po kontrakty warte dziesiątki miliardów dolarów.

Te kontrakty często podpisywano zresztą pod taką presją i w takim pośpiechu, że niektóre firmy z Chin już wracają, bo uznały, że problemy, z którymi się tam borykają, nie równoważą już osiąganych zysków. I lepiej poszukać miejsca na rozwój gdzie indziej. Robienie biznesu w Chinach, nawet z rządowym, oficjalnym wsparciem – co nadal tam się bardzo liczy – nie jest bowiem ani łatwe, ani przyjemne, chociaż może być bardzo dochodowe.

Na rządowym programie z pewnością wygrał LOT, który zdołał otworzyć w tym czasie połączenie, a co równie ważne, udało mu się zapełnić samoloty na trasie Warszawa-Pekin i z powrotem. Przy tym zaskakujące jest, że połowa z 15 tys. pasażerów to Chińczycy.Tak więc wyraźnie widać, że program „Go China" zmienia się w „Go Poland". Też dobrze. Tylko może teraz wskazane byłoby wymyślenie dla Chińczyków jakiegoś programu, tak aby na ich przyjazdach nie zarabiało jedynie warszawskie Lotnisko im. Chopina. I oby nowy program nie pojawił się znowu zbyt późno.