Istnieje bardzo silne stronnictwo, które uważa, że za kryzys odpowiada rozbuchany rynek instrumentów pochodnych, których tak naprawdę nikt nie rozumie. Inna grupa uważa, że do kryzysu doprowadziła pazerność „banksterów". Są też bardziej wtajemniczeni, którzy źródeł zła upatrują w niedostatecznym uregulowaniu rynków finansowych.
Jeżeli miałbym jednym określeniem opisać przyczyny kryzysu, to byłaby to błędna alokacja kapitału. Miała ona skalę niespotykaną w nowoczesnej historii. Za oceanem jej powodem były zbyt niskie stopy procentowe. Tani pieniądz pozwalał na lokowanie go w przedsięwzięciach o wątpliwej rentowności czy też refinansowanie kredytów hipotecznych po coraz niższych kosztach. Jednocześnie niskie stopy procentowe zniechęcały do odraczania konsumpcji lub szukania lepszych stóp zwrotu z bardziej ryzykownych aktywów. Po naszej stronie Atlantyku zwróciłbym uwagę przede wszystkim na kryzys zadłużenia państw. Jego powodem jest w większości przypadków funkcjonowanie wspólnej waluty. Wprowadzenie euro doprowadziło do sytuacji, w której inwestorzy nie brali pod uwagę różnego poziomu ryzyka kredytowego poszczególnych krajów. Przez niemal dziesięć lat i Niemcy i Grecja mogły pożyczać po tej samej stawce. Sprawa wróciła w bardzo brutalny sposób, zdecydowanie różnicując marże kredytowe. Gdyby przez minione dziesięć lat koszty pożyczania środków przez kraje słabsze były na realnym poziomie, nie mogłyby one zadłużyć się tak horrendalnie. Stosowanie dźwigni finansowej pozwoliło im przez długie lata chronić się przed procesami wzrostu wydajności pracy. W warunkach wspólnej waluty kompensacja różnej wydajności pracy w Niemczech i Grecji nie mogła być skorygowana kursem walutowym. Do regulacji za pomocą poziomu wynagrodzeń nie dopuściły tanie pożyczki. Ta nieefektywność tylko pogłębiła proces nieoptymalnej alokacji zasobów wewnątrz eurolandu. Od pewnego czasu spready kredytowe wymagane od poszczególnych państw różnią się zasadniczo. Ale od lipca ten mechanizm ponownie został zakłócony. EBC ogłosił nieograniczony skup obligacji krajów pod presją. Inwestorzy mogą być więc pewni, że cokolwiek by się działo, ktoś odkupi od nich trefny towar. Niedawno Silvio Berlusconi ogłosił swój powrót do polityki. Rynek poprzednio zmusił go do ustąpienia. Dokonał tego wzrostem rentowności włoskich obligacji. Jeśli były premier Włoch powróci do władzy, kto zmusi go do kontynuowania reform? Bo przed rynkiem obroni go EBC.
Grzegorz Zatryb, główny strateg, Skarbiec Holding
Pełna wersja felietonu na www.ekonomia24.pl