Wielu unijnych polityków zachęca nas do ekspresowej decyzji. Będąc w środku, moglibyśmy się okazać cennym wsparciem dla sił reformujących finanse Unii, moglibyśmy wziąć większy udział w ustalaniu kształtu nowych instytucji unijnych – jak choćby nadzór bankowy.
Oczywiście to tylko możliwości. Bo i tak bylibyśmy jednym z najsłabszych negocjatorów. Bowiem o sile, możliwości wpływania na europejskie rozwiązania decyduje przede wszystkim wielkość i stan gospodarki. A z tym u nas ciągle słabo i jeżeli teraz pozbędziemy się złotego, to sytuacja szybko się nie poprawi.
Własna waluta ma wady i zalety.
Mamy teraz czas, by na tym zyskać wyjątkowo wiele. Z poprzedniej fali kryzysu wyszliśmy jako zielona wyspa m.in. dzięki własnej walucie. Przy spowolnieniu gospodarczym złoty silnie się osłabił, dzięki czemu wzrosły przychody z eksportu, a osłabił się import. Warto przypomnieć też, jak gwałtownie wzrosły dotacje rolne na skutek przeliczenia euro po korzystnym kursie. Teraz też mamy szansę na podobne osłabienie waluty i wynikający z tego szybszy wzrost gospodarczy. Jeśli przyjmiemy euro, tempo naszego wzrostu będzie zbliżone do panującego w krajach rozwiniętych.
Dlatego w najbliższych latach powinniśmy trzymać się złotego. Potem trzeba będzie pewnie przyjąć euro (jeśli waluta przetrwa), ale już jako silniejsze państwo, a nie tylko petent uzależniający swój rozwój od kwot otrzymywanych z unijnych funduszy.