W chwili gdy ropa na światowych giełdach leci na łeb, na szyję, z blisko 80 do 65–68 dol. za baryłkę, bo Donald Trump ogłasza rozejm po wymianie ciosów Izrael–USA–Iran, na polskie stacje wraz z kolejnymi dostawami diesla i benzyny docierają kolejne podwyżki cen. Paradoks? Tak, ale na swój sposób logiczny. Ceny paliw mają bezwładność, ale tylko w jedną stronę: szybciej rosną, niż spadają.
Napięcie rosło, a wraz z nią cena ropy, czego efekty widzimy na stacjach
Jeszcze niedawno tankowaliśmy litr diesla/PB95 po 5,70–5,80 zł, co było miodem lanym na serca kierowców i – szerzej – całej gospodarki. Szczęśliwe dla naszych kieszeni połączenie niskich notowań ropy, oscylujących od początku kwietnia w przedziale 60–67 dol., i osłabienia dolara przez Donalda Trumpa przekładały się na tanie paliwa. Są one tej wiosny siłą napędową spadku inflacji.
Było tak aż do ataku Izraela na Iran w nocy z 12 na 13 czerwca. Zaraz po nim ceny baryłki ropy sięgnęły w końcówce ubiegłego tygodnia blisko 80 dol., a analitycy snuli czarne scenariusze skoku do 100–150 dol., gdyby Iran w odwecie zablokował cieśninę Ormuz, którą w świat wypływa 20–30 proc. globalnych dostaw ropy i gazu.
Na polskie stacje paliw w postaci nowych cenników właśnie docierają efekty tej wymiany ciosów. Stawka 6,29 zł za litr diesla stała się nowym standardem.
Rozejm to tańsza ropa, ale co z cenami na polskich stacjach?
Bombardowanie ośrodków nuklearnych Iranu przez USA w ten weekend i udawany poniedziałkowy odwet Teheranu na amerykańskich bazach w Katarze okazały się – jak się dzisiaj wydaje – finalnym akcentem „wojny 12-dniowej”, po którym ma nastąpić rozejm. Rynki natychmiast zdyskontowały go spadkiem cen ropy z blisko 80 do 65–68 dol. za baryłkę.