Cyklicznie pojawiające się na rynkach zawirowania, jak na Cyprze, świadczą o ciągłym braku stabilności. Instrumenty finansowe o charakterze spekulacyjnym umożliwiają tworzenie swoistych „baniek", na których niektóre banki i inne instytucje potrafią dobrze zarabiać, ale towarzyszy temu narastające ryzyko ich pęknięcia.
Kiedy to się dzieje, następuje... żądanie upaństwowienia długów. Firmy i ich szefowie, którzy do niedawna głosili pochwałę niczym nieskrępowanego rynku, którego niewidzialna ręka miałaby posiąść zdolność pełnej samoregulacji skomplikowanych procesów gospodarczych i społecznych, domagają się, aby zaciągnięte zobowiązania spłacały państwa ze środków publicznych. Nieważne, czy to w USA, w Hiszpanii, Grecji, obecnie na słonecznym Cyprze czy 12 lat temu w dalekiej Argentynie.
Różne historie
Za każdym razem ci sami menedżerowie, którzy wcześniej z taką ochotą prywatyzowali zyski, znajdują drogę do rządzących, aby ich przekonać, że straty powinni pokryć obywatele. Niekiedy zresztą bardzo dosłownie poprzez kontrybucję nałożoną na ich oszczędności. Kiedy w dobie największego kryzysu ówczesne władze argentyńskie po prostu skonfiskowały oszczędności obywateli, w Europie pojawiały się głosy: u nas to niemożliwe! Rzeczywiście?
Minęło kilkanaście lat i Cypr, będący członkiem UE i strefy euro, właśnie postanowił spróbować (częściowo pod naciskiem międzynarodowych instytucji finansowych i Komisji Europejskiej) poratować swój system bankowy oszczędnościami obywateli. W kraju obecnego papieża Franciszka przymusowa konfiskata sięgnęła niemal 100 proc.).
Dla oddania sprawiedliwości trzeba koniecznie wspomnieć, że dotąd z tego procederu wyłamała się tylko Islandia. Ten wyjątkowo piękny kraj, lecz o liczbie mieszkańców porównywalnej zaledwie z Białymstokiem, za sprawą grupy rzutkich bankowców w krótkim czasie stał się międzynarodową finansową potęgą. Kapitalizacja sektora bankowego wielokrotnie przewyższyła PKB. Banki zaczęły na szeroką skalę prowadzić akwizycję w Skandynawii, Wielkiej Brytanii i Holandii. Nawet polscy bankowcy zaczęli tam lokować środki. Kiedy w 2008 r. niewypłacalne stały się trzy banki: Glitnir, Kaupthing i Landsbanki, rząd w pierwszym odruchu również chciał im pospieszyć z pomocą publicznymi koronami. Dopiero bunt obywateli, niespotykany w historii tego spokojnego państwa, doprowadził najpierw do upadku rządu, potem źle zarządzanych banków (ostatecznie je znacjonalizowano), a na końcu niektórych polityków zaprowadził przed Trybunał Stanu. Pośrednim skutkiem kryzysu bankowego na Islandii, dającym się zaobserwować w Polsce, jest zniknięcie z rynku Mazowieckiego Banku Regionalnego, który pechowo(?) założył duży depozyt na wyspie gejzerów.