Portal dodatkowapraca.com kusi bezrobotnych lekką, łatwą i przyjemną pracą, za którą bez większego wysiłku można zarobić całkiem przyzwoite pieniądze. Na stronie podane są konkretne kwoty za konkretne zajęcia. 2640 zł za opisywanie programów komputerowych, 2860 zł za streszczenia seriali i 3240 zł za recenzje gier komputerowych. Brzmi zachęcająco. Oferta jest jednak tak przygotowana, aby to pracownik zapłacił temu, kto oferuje zajęcie a nie na odwrót. Zgodnie z regulaminem, który jest przygotowany perfekcyjnie, aby zarobić trzeba napisać aż 3 tysiące streszczeń w ciągu 90 dni. Czyli 30 dziennie. Jeśli nie wywiążemy się z umowy musimy zapłacić karę – aż 25% tego, co teoretycznie mieliśmy zarobić. Prosty rachunek pokazuje, że na konto tego fantastycznego oferenta dodatkowej pracy trzeba przelać dokładnie 715 złotych. W regulaminie wszystko jest opisane. Problem w tym, że regulamin tak jest napisany, żeby go nie przeczytać. Kilkadziesiąt stron specjalistycznego języka.
Takich portali w polskim Internecie jest bez liku. Do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów poskarżyli się ci, którzy wysłali swoje zgłoszenia do karierowo.com i karierowo.net. Portale te każą sobie płacić po 99 zł nie za oferty pracy, ale za wstawienie wizytówki na stronę. Bo najłatwiej wyciągnąć ostatnie pieniądze od tych, którzy są zdesperowani i za wszelką cenę chcą znaleźć pracę. Co więcej firmy te, aby się uwiarygodnić podaję adresy swoich siedzib i numery telefonów. Problem w tym, że telefonów nikt nie odbiera a siedziby to tzw. wirtualne biura, w których nikt nie urzęduje a jedynie od czasu do czasu ktoś przyjdzie po pocztę. Właścicieli firm nie ma. I w tej sytuacji trudno się temu dziwić. Pytanie jednak, dlaczego w tej sprawie nie ma też policji, prokuratora, sądu? Dlaczego nie ma Państwa? Dlaczego znowu są tylko dziennikarze?
Ernest Bodziuch,
Dziennikarz ekonomiczny Polsat Biznes