Domknięcie tegorocznego budżetu państwa w zaplanowanej formie możnaby porównać do próby włożenia dżinsów modelki Anji Rubik przez kulomiota Tomasza Majewskiego. Może się da, ale będzie to cholernie trudne. I to wywołuje ogromne zainteresowanie mediów. Choć ja uważam, że tegoroczny problem budżetowy to małe piwo – większą uwagę powinniśmy poświęcić kolejnym latom.
Co do szczegółów. Deficyt budżetu państwa zaplanowany został w tym roku na 35 mld zł. Problem w tym, że nominalny wzrost PKB zamiast planowanych 5 proc. wyniesie ok. 2 proc., co sprawia, że po stronie dochodów podatkowych może zabraknąć ok. 20 mld zł. Część niedoboru uda się załatać dzięki nadzwyczajnym środkom, ale myślę, że deficyt trzeba będzie podnieść do ok. 45 mld zł. To zaś wpłynie na utrzymanie deficytu całego sektora finansów publicznych w pobliżu 4 proc. PKB, zamiast 3,5 proc. obiecanych Brukseli.
Wysoki deficyt w warunkach najgłębszego hamowania gospodarki od ponad 10 lat nie jest jednak niczym ani groźnym ani godnym potępienia. Deficyty budżetowe są właśnie po to, by w warunkach przejściowego niedoboru dochodów nie dokonywać niepotrzebnych zmian w podatkach.
To co natomiast interesuje rynki finansowe i ekonomistów, a powinno również interesować każdego, to ścieżka na jakiej znajdują się finanse publiczne w długim okresie. Jak to wygląda w Polsce? Poukładajmy wszystkie klocki po kolei. Jeżeli odejmiemy efekty koniunkturalne, to deficyt finansów publicznych (tzw. deficyt strukturalny) wyniósł w 2012 r. ok. 3,5 proc. PKB. Przy średnim wzroście gospodarzym na poziomie 2,5 proc. i realnej stopie procentowej na poziomie 2 proc., nasz średni deficyt w długim okresie powinien wynosić ok. 1-2 proc. PKB. byśmy znaleźli się na ścieżce wyraźnej redukcji długu publicznego. Wobec stanu obecnego musimy zatem znaleźć trwałe oszczędności sięgające 1,5-2,5 proc. PKB.
Teoretycznie nie powinien to być wielki problem. Reformy emerytalne, zamrożenie wynagrodzeń w administracji, przesunięcie części inwestycji poza sektor finansów publicznych – to i kilka innych ruchów wystarczy by osiągnąć cel w ciągu czterech lat bez znacznego obciążania wzrostu gospodarczego.