Wraca natomiast przy tej okazji – jak kukułcze jajo podrzucone wszystkim użytkownikom dróg przez GDDKiA – sprawa nazw węzłów przy drogach przelotowych (obwodnica zaczyna się przy węźle Konotopa). Walka z wieloma sprzecznymi ze zdrowym rozsądkiem tworami przynosi efekty. I to mimo, że Drogowa Dyrekcja w zasadzie wszelkie postulaty w tej sprawie dusiła w zarodku stwierdzeniem, że tak zaprojektowano i się nie da zmienić. Bo choćby – jak kiedyś tłumaczyła – informacja o węźle Sośnica poszła w świat do wszystkich podmiotów zajmujących się tworzeniem map i nie da się tego odkręcić.

A jednak. Urzędniczy bezwład udało się przełamać Gliwicom i Wrocławiowi. Stał się też istny cud, gdy węzeł Stryków zyskał nazwę Łódź Północ. Niedawno gorącą dyskusję wywołały nazwy na S17 w Lublinie (wystarczy poczytać fora internetowe).

Ale absurdy mają to do siebie, że trzymają się wyjątkowo mocno. Nadal mamy więc nazwy mało informacyjne i mało pomocne kierowcom – a to dla nich przecież są. Konia z rzędem kierowcy – i to nie tylko np. Włochowi, Francuzowi czy Czechowi, ale i przeciętnemu Polakowi – który wskaże, dokąd można dojechać z węzłów o szumnych nazwach Wiskitki (to koło Żyrardowa, tędy prowadzi wygodniejsza trasa Śląsk – Warszawa, pozwalająca ominąć korki w Jankach i Raszynie) czy Konotopa (to wjazd od zachodu A2 do Warszawy). Dlaczego te węzły nie mogą się nazywać choćby Żyrardów-Północ czy Warszawa-Zachód.

Może na pozytywnej fali zmian i pozostałe jeszcze absurdy (wierzę, że Czytelnicy potrafią wskazać ich niestety znacznie więcej) uda się zlikwidować.