Po pierwsze: udział OZE w mikście energetycznym Niemiec przekroczył właśnie 25 proc. (!), ale rynek handlu energią u naszych sąsiadów stał się nieprzewidywalny i bardzo labilny. Wbrew obawom wiatr i słońce nie generują zbyt mało, ale zbyt dużo prądu, co powoduje zakłócenia w systemie energetycznym. Operatorzy farm wiatrowych i paneli fotowoltaicznych mogą uznać to za sukces, ale dla operatorów sieci przesyłowych taka sytuacja to olbrzymi ból głowy. Sieci nie są w stanie absorbować tak dużej ilości prądu, dlatego też konieczne są krótkoterminowe wyłączenia całych elektrowni, co z kolei zagraża bezpieczeństwu całego systemu. Dzieje się tak dlatego, że w przeciwieństwie do energii pochodzącej ze źródeł konwencjonalnych dotowana przez podatnika energia z OZE nie jest handlowana na giełdzie, ponieważ ustawa o OZE (EEG) gwarantuje odbiór każdej kilowatogodziny energii odnawialnej po stałej cenie zapewniającej jej producentom opłacalność, która jest wyższa od cen handlu hurtowego. Sieci przesyłowe działają jak autostrady systemu energetycznego.
Transportują energię pod wysokim napięciem na duże dystanse. W przypadku awarii sieci grożą wyłączenia prądu (blackouts). Ponieważ najwięcej farm wiatrowych powstaje w wietrznych terenach nadmorskich na północy RFN, prąd musi być transportowany na południe i zachód kraju, gdzie zapotrzebowanie jest największe. W dniach wietrznych operatorzy nie są w stanie sensownie uplasować energii wiatrowej na rynku, dlatego starają się ją przetransportować w inne części kraju, natrafiając przy tym na przeszkody techniczne z powodu ograniczonych zdolności przesyłowych sieci transportowych. Jeden z operatorów próbował to robić przez Polskę, ale nasz PSE sprzeciwił się temu, dlatego też uzgodniono, że w pewnych godzinach Niemcy nie będą mogli przez nasz system transportować swojej energii, co zwiększa dodatkowo koszty. W 2012 r. tylko jeden operator przesyłowy odmówił odbioru prądu firmom wiatrowym w ciągu 77 dni w roku (w 2009 roku były to tylko 4 dni!) z powodu braku zdolności przesyłowych. Zwiększa to dotacje do prądu (tzw. EEG Umlage), gdyż na podstawie EEG operatorom wiatraków i fotowoltaiki przysługuje odszkodowanie za nieodebrany prąd. Wniosek dla naszego kraju jest taki, że definiując system wsparcia dla OZE, musimy zadbać o zbudowanie nowych linii przesyłu energii, inaczej nasz system może bardzo szybko się zatkać.
Deformacja rynkowej gry
Po drugie: na przykładzie Niemiec widzimy, że megadotacje dla OZE drastycznie deformują grę rynkową, czyli relacje między podażą a popytem na energię. Interwencje rynkowe strony publicznej do tego stopnia zakłóciły kształtowanie się cen na giełdzie energetycznej EEX w Lipsku, że projekty inwestycyjne, które w szczególności powinny stanowić fundament „Energiewende" stały się zupełnie nierentowne.
Mam tu na myśli np.: elektrownie gazowe, które stanowić mogą perfekcyjne uzupełnienie dla wiatru i słońca. Gwarancje odbioru energii dla operatorów OZE powodują, że elektrownie konwencjonalne na gaz i węgiel konkurują ze sobą o coraz mniejszy kawałek tortu, co zbija cenę giełdową energii. I tak cena 1 MWh na giełdzie wynosi obecnie ok. 40 euro, a dwa lata temu było to ponad 75 euro.
Taka sytuacja zakłóca rachunek ekonomiczny nowych elektrowni gazowych, których udział w produkcji energii w Niemczech spadł z 14 proc. w 2010 do poniżej 8 proc. obecnie, a powinno być odwrotnie (supernowoczesne elektrownie gazowe o sprawności przekraczającej 60 proc. albo nie zostały uruchomione, jak Statkraft w Nadrenii, albo pracują na pół gwizdka, jak Siemens pod Ingolstadt). Zmiana polityki energetycznej poprzez zastosowane instrumentarium wsparcia OZE doprowadziła, z pewnością wbrew intencjom ustawodawcy, do efektu wypierania energetyki gazowej nie tylko przez OZE, a przecież gaz miał wspierać energetykę odnawialną. Gaz przegrywa również zdecydowanie walkę z niechcianym węglem, a tego nikt nie pożądał, ani nie przewidywał.
Po trzecie: są też inne kuriozalne efekty „Energiewende" w Niemczech. Mam tu na myśli niską rentowność „ekologicznie słusznych" elektrowni szczytowo-pompowych. Działa tu podobny mechanizm, jak w elektrowniach gazowych, cena prądu w godzinach szczytu zakłócona jest dostawami pochodzącymi z fotowoltaiki. Jeszcze przed dwoma laty RWE rozważał w Sundern wybudowanie elektrowni szczytowo-pompowej wraz z farmą wiatrową. Wprawdzie technicznie projekt nie stanowi większego wyzwania, to jednak komercyjnie nie jest opłacalny.