Z ogromnym rozbawieniem obserwowałem najpierw gwałtowną reakcję rynku na decyzję Fed o pozostawieniu bez zmian programu comiesięcznego skupu wartych 85 mld dol. obligacji skarbowych i hipotecznych. (Jak to wyglądało w przypadku amerykańskich 10-latek w kilka minut po ogłoszeniu decyzji, widać na załączonym niżej wykresie.)
A później w jeszcze lepszy humor wprawiły mnie liczne komentarze analityków. W olbrzymiej większości wypadków utrzymane w płaczliwym tonie: „obiecali, a teraz nie dotrzymali słowa"; „wystawili na szwank reputację banku centralnego"; „będzie ich to w przyszłości wiele kosztować", itp. bzdury zawiedzionych ruletkowych graczy.
Nie mam zielonego pojęcia, jak można było w aktualnych uwarunkowaniach makroekonomicznych i politycznych obstawiać, że Fed zacznie już teraz, we wrześniu, wygaszać swój program ilościowego luzowania polityki pieniężnej. Trzeba być kompletnie pozbawionym jakichkolwiek zdolności analitycznych, by wierzyć, że amerykańskiemu bankowi centralnemu może obecnie zależeć na dalszym wzroście rynkowych stóp procentowych, wzmocnieniu dolara, czy osłabieniu ściśle związanych ze wzrostami na giełdzie nastrojów wśród konsumentów.
Fed nigdy nie obiecywał, że zacznie wychodzić z rynku obligacji akurat we wrześniu. To analitycy, zaraz po majowej zapowiedzi Bernankego, że wygaszanie programu zacznie się w tym roku i skończy w połowie 2014 r., wybrali sobie akurat wrzesień. Ta wiara doprowadziła do sięgającej 100 pkt baz. zwyżki rynkowych stóp procentowych.
W ślad za tym poszły nie tylko zmiany w wycenie amerykańskich aktywów oraz niepokojący wzrost kosztów obsługi kredytów hipotecznych. Nieuzasadniona wiara w ścisły związek początku programu wygaszania skupu obligacji i nieuchronnego, szybkiego wzrostu stóp banku centralnego doprowadziła do ogromnej przeceny aktywów na całym świecie. Rynki wschodzące zebrały porządne baty, a rynki dojrzałe (głównie w strefie euro) – równie pokaźne, co niezasłużone profity.