Zamiast tego dowiadujemy się, że przyszły rok dla nas pasażerów może być wyjątkowo trudny. Szczerze? Nic specjalnie nowego. W planach jest zamknięcie torów, czyli znów opóźnienia i odwołania pociągów. Można się na nie zgodzić, zresztą specjalnie innego wyjścia nie ma. Należy tylko mieć nadzieję, że musi być gorzej, żeby było lepiej. T

ylko jednak warto byłoby chyba, żeby ci, którzy mają na to wpływ, zastanowili się: dlaczego niektórzy kolejarze tak bardzo boją się inwestycji. Czy jest to obawa przed popełnieniem błędów, podjęciem nietrafionych inwestycji? To może być jakimś wytłumaczeniem. Tyle że trzeba się zastanowić nad tym, gdzie kolei przyznaje się pieniądze, dlaczego tak jest. I co trzeba zrobić, żeby pieniądze nie przepadły. Nie zawsze można liczyć na cierpliwość rozliczających dotacje. Bo fakt, że z przyznanych na lata 2007–2013 PKP Polskie Linie Kolejowe wykorzystały 720 mln zł z 4,8 mld zł, jest trudny do zrozumienia i zaakceptowania. Podobnie jak inne projekty wykorzystane w 15–30 procentach – zależy od tego, jak są liczone. Nawet jedna trzecia całości to w dalszym ciągu znacznie mniej niż całość. I zapewnienia, że do końca roku Bruksela otrzyma kolejne faktury, tym razem na 2 proc. dotacji też brzmią jak kiepski żart.

Sama wiara pani wiceminister odpowiedzialnej w resorcie transportu właśnie za kolej, że będzie lepiej, to o wiele za mało. Bo w przeciwnym razie Polska zostanie skazana wyłącznie na połączenia osobowe i to w bardzo ograniczonej siatce.