Czyli unia walutowa była dobrym projektem, ale nie dla wszystkich krajów, które się w niej ostatecznie znalazły?
Kraje południowej Europy miały dawniej inny model rozwoju gospodarczego, niż Niemcy. W Niemczech duży nacisk kładziono na stabilność cen, czyli niską inflację i umiarkowany wzrost płac. Ten model rozwoju sprawiał, że marka miała tendencję do aprecjacji. Takie kraje, jak Grecja, Hiszpania, Włochy i Francja tradycyjnie dopuszczały wyższą inflacją, co pomagało rozwiązywać niektóre problemy gospodarcze. Ich waluty w efekcie miały tendencję do deprecjacji. Za jedną markę około 1960 r. można było kupić jednego franka, ale gdy te narodowe waluty wychodziły już z obiegu, za markę można było kupić blisko cztery franki. Waluty Włoch, Hiszpanii i Grecji osłabiły się w tym czasie nawet bardziej. Dzięki temu, kraje śródziemnomorskie mogły jednak zachowywać konkurencyjność eksportową, pomimo wzrostu krajowych płac i cen. Na przykład Renault Megane kosztował tradycyjnie około 20-30 proc. mniej, niż Volkswagen Golf. Dziś tej różnicy już nie ma, więc Golf stał się dużo popularniejszy, niż Megane. Dla krajów śródziemnomorskich brak możliwości poprawy konkurencyjności dzięki kursowi waluty to poważny problem.
Zwłaszcza, że większość krajów świata wciąż z tego mechanizmu korzysta.
Wystarczy porównać sytuację Grecji i Turcji. Turecka lira od 2000 r. osłabiła się wobec euro o około 80 proc. Dzięki temu, choć inflacja w Turcji była w tym czasie dużo wyższa, niż w strefie euro, koszty pracy w zachodniej Turcji pozostały o połowę niższe, niż w Grecji. To sprzyjało rozkwitowi tureckiego eksportu i turystyki. Płynny kurs walutowy dodaje więc gospodarce elastyczności, co jest szczególnie ważne dla krajów, które nie mają tradycji stabilnych cen i umiarkowanego wzrostu płac. Także w Polsce, gdyby zaczęły szybko rosnąć koszty produkcji, złoty by się osłabił, a konkurencyjność eksportowa zostałaby przywrócona. Choć akurat Polska nie ma problemu ze stabilnością cen.
Ale o tym, że członkowie strefy euro stracą kursowe narzędzie stabilizowania gospodarki, było wiadomo od początku. Dlaczego kraje, które miały tradycję podwyższonej inflacji, przystąpiły do unii walutowej? Na co liczyły?
Brak własnej waluty może być bodźcem do reform strukturalnych, które sprawią, że gospodarka będzie wystarczająco elastyczna cenowo i kosztowo bez uciekania się do płynnego kursu. Ale z tej możliwości kraje śródziemnomorskie nie skorzystały. Francja na przykład nie będzie w stanie odzyskać konkurencyjności, jeśli będzie upierała się przy 35-godzinnym tygodniu pracy, rozbudowanym sektorze publicznym itp. Takie reformy są jednak bardzo trudne, wiążą się z pewnymi kosztami społecznymi, np. przejściowym wzrostem bezrobocia. Dlatego politycy w krajach, o których rozmawiamy, nie mieli siły ich przeprowadzić, nie byli w stanie zmienić nastawienia swoich społeczeństw. Bo niestety, Grecy, Hiszpanie, Włosi i Francuzi nie będą w stanie funkcjonować w strefie euro, jeśli pod względem podejścia do pracy, do płac, do stabilności cen itd. nie upodobnią się do Niemców, Austriaków, Holendrów czy Finów. Problem w tym, że ci pierwsi wcale sobie tego nie życzą.