To nie wrodzona chciwość, niechęć do państwa czy charakter oszusta powodują, że kilkaset tysięcy Polaków pracuje na umowach o dzieło i nie płaci z tego tytułu żadnych składek. Podstawową przyczyną tego stanu rzeczy są niskie wynagrodzenia otrzymywane w małych, słabych finansowo firmach. Ci ludzie, nawet nie płacąc składek ZUS (w sumie blisko 40 proc. kosztów zatrudnienia), dostają tak niewielkie pieniądze, że trudno im się utrzymać. Z pewnością zdecydowana większość z nich wolałaby płacić składki i mieć zapewnioną opiekę lekarską, a w przyszłości – świadczenia emerytalne. Ale dziś ich na to nie stać. Gdy więc rząd wprowadzi w życie swój plan oskładkowania tego typu umów, wiele osób straci pracę, a część przejdzie do szarej strefy. Wtedy nie będą płacić nie tylko składek, ale i podatków. Pomysłowości Polaków w unikaniu kontaktów z fiskusem dorównuje tylko pazerność rządu w poszukiwaniu nowych wpływów budżetowych.

Słuszny z założenia plan podatkowego zrównania wszystkich umów nie może być wprowadzany od razu. ?To powinna być delikatna operacja. Zamiast tego dostajemy jednak uderzenie – już nawet nie młotem, ?a kafarem.

Wyobraźmy sobie człowieka, który na umowie o dzieło zarabiał 2 tysiące złotych, płacił z tego 180 zł podatków i jakoś żył. Teraz będzie musiał dodatkowo zapłacić państwu (do spółki z pracodawcą) w sumie 530 zł. Zacznie się więc domagać podwyżek. W efekcie może stracić pracę i przejść na pełne utrzymanie budżetu państwa.

Polska gospodarka właśnie się rozpędza. Dlatego to bardzo zły czas na wprowadzanie nowych obciążeń. Niedawno w „Rzeczpospolitej" podliczyliśmy, że państwo dorzuciło nam nowych podatków na sumę dwudziestu paru miliardów złotych. Teraz chce zwiększyć wpływy ZUS. A wszystko po to, by kosztem większości społeczeństwa utrzymać przywileje pewnych grup zawodowych. To zbyt wysoka cena.