Product placement po polsku to tandetne i potwornie sztuczne promowanie różnych produktów od napojów przez marki odzieżowe po usługi – telekomunikacyjne czy dotyczące energii elektrycznej. Zdarza się także lokowanie bardziej nietypowych treści, np. miast czy przypominania o badaniach lekarskich.
Dla nas coś nowego – gdzie indziej to norma od dawna. Patrząc z perspektywy lat, choćby w serialu „Przyjaciele" (dla nieznających tematu to amerykańska produkcja nadawana od połowy lat 90.), lokowano masę produktów, ale ze zdecydowanie większym polotem. Nikomu kamera nie najeżdżała przypadkiem na puszkę napoju w ręku czy jogurt.
Teoretycznie trudno wyobrazić sobie lepszy sposób na promocję – bohater naszego ulubionego serialu poleca nam jakiś produkt. To jednak tylko teoria, ponieważ sposób wykonania może być tak bezmyślny i sztuczny, że wręcz zniechęca do jego zakupu. Aktorzy roztrząsają kwestie wysokości rachunku za prąd z fakturami w ręku, piją napoje, trzymając butelkę tak, aby nawet milimetr powierzchni logo nie był zakryty. Kamera dla pewności zrobi zbliżenie – przecież w zwykłej rozmowie marka napoju jest równie ważna i wszyscy tak robią.
W sieci regularnie wyśmiewane są kolejne nieudolne przykłady lokowania produktów, zwłaszcza w serialach. Może wynika to z dopasowywania przekazu do profilu standardowego odbiorcy tej produkcji – dla jednych wydaje się to drewniane i toporne, ale do innych trafia. Nawet jeśli taki jest pomysł, to podobny efekt można osiągnąć choć odrobinę bardziej wyrafinowanymi sposobami. Od tych obecnie obserwowanych lokowanych produktów może rozboleć co najmniej głowa. Leków czy też innych suplementów na razie chyba nikt nie lokuje, choć patrząc po natężeniu ich kampanii, jest to pewnie tylko kwestia czasu.
Piotr Mazurkiewicz