W Warszawie w tym tygodniu startuje Orange Festival, niedługo publiczność ruszy też na wybrzeże na kolejną edycję Openera. A to dopiero początek – co roku w sezonie letnim można nabawić się istnego zawrotu głowy ponieważ oferta koncertów i to gwiazd z najwyższej półki jest duża. Polska nie jest już traktowana po macoszemu i jest atrakcyjnym kierunkiem. Uwzględniana jest też w harmonogramach wielkich tras koncertowych, planowanych miesiącami - dziesiątki koncertów na kilku kontynentach.
Warto zaznaczyć, że choćby kultowy w kręgach alternatywnych Die Antwoord w sierpniu zagra na warszawskim iFestival, a ominie Berlin – długie lata zasada obowiązywała raczej w drugą stronę.
Za przyjemności trzeba płacić – od co najmniej kilku tygodni co chwilę pojawiają się utyskiwania, że karnety są za drogie, bo kilkaset złotych za kilka dni koncertów to za dużo. Zazwyczaj narzeka stała publiczność czyli hipsterska młodzież w butach Nike obnosząca wszelkie możliwe gadżety Apple – na to jednak ich stać.
Problem tkwi w organizowanych jeszcze kilka lat temu na masową skalę darmowych koncertach. Wtedy artyści faktycznie zarabiali głównie na sprzedaży płyt, a koncerty były głównie promocją nowej płyty. Dzisiaj są główna formą zarabiania – płyty idą coraz gorzej, ubytków nie rekompensuje legalna sprzedaż e-muzyki, a wpływy z firm oferujących legalne słuchanie muzyki w streamingu są cokolwiek śmieszne.
Dlatego szanowni słuchacze kupując bilet na koncert możecie faktycznie wesprzeć ulubionego przez siebie artystę – argument że są i tak bogaci jest żałosny oraz populistyczny, przecież nikt nie ciągnie na koncert nikogo siłą. Skoro tak wielu płyt już nie kupuje – nieważne cyfrowych czy na tradycyjnych nośnikach – to wypadałoby im za trud i pomysły odwdzięczyć się choć w ten sposób.