Jak mogłoby być inaczej, skoro tworzyły je lokalne społeczności – zakłady pracy, mieszkańcy małych miejscowości. Szefowie kas tłumaczyli, że u nich wszyscy sumiennie spłacają pożyczki, bo są pilnowani przez swoich kolegów z pracy, sąsiadów.
Prawda okazała się, niestety, inna. Po zmianie ustawy o SKOK w 2013 r., która rozszerzyła w stosunku do nich kompetencje Komisji Nadzoru Finansowego, ujrzeliśmy prawdziwy obraz „zdrowych" kas. Nikt już nie mówi o zyskach przez nie wypracowywanych, ale nawet straty, które wykazują, nie oddają rzeczywistego stanu. Zdarza się, że inspekcja komisji wykryje rozbieżności w sprawozdaniach banków, trudno sobie jednak wyobrazić, aby sięgały one kilkuset procent. Jak wytłumaczyć fakt, że raport KNF wykazuje w pierwszym kwartale roku stratę SKOK na poziomie 730 mln zł, podczas gdy one same twierdzą, że sięgała ona zaledwie 8,5 mln zł? Przecież nie jest to wynik skrupulatnie spłacanych pożyczek na zasadzie: bo co sąsiad powie. Wręcz przeciwnie, to właśnie efekt ich niespłacania.
W konsekwencji – jak wykazała inspekcja KNF – dziura kapitałowa sięgnęła blisko 1,6 mld zł. Oczywiście nie w każdej kasie źle się dzieje, ale biorąc pod uwagę, że na koniec 2013 roku 44 na 55 objęte były postępowaniami naprawczymi, zaś w trzech powołano zarządy komisaryczne – dobrze nie jest. Oczywiście nie pozostaną one bez pomocy. Przygotowano już nawet różne jej warianty, w zależności od sytuacji finansowej poszczególnych kas. Osobiście jednak mam mieszane uczucia – nie chcę, aby cierpieli nie najbogatsi w końcu ludzie – bo w przeważającej większości tacy zanosili swoje pieniądze do SKOK. Jednakże skala pomocy, jakiej one wymagają budzi mój sprzeciw. Skoro przez lata – jak twierdzili szefowie SKOK – tak świetnie one sobie radziły, to co się nagle stało? A może świetnie sobie radziły tylko na papierze? Gdzie w takim razie były działy kontrolne? Nigdy nie zapaliła się im czerwona lampka? Ludzi ratować trzeba, ale mam nadzieję, że winni obecnej sytuacji SKOK poniosą konsekwencje.