W ogłoszonym wczoraj projekcie nowelizacji ordynacji podatkowej wreszcie pokazał światu przepisy, które mają przeciwdziałać „unikaniu opodatkowania". Nazywając rzecz inaczej – definiują one naciąganą optymalizację podatkową z wykorzystaniem na przykład papierowych spółek rozsianych po różnych zakątkach świata.

Przepisy te zdobyły rozgłos, zanim jeszcze powstały. Wystarczyła sama zapowiedź ich wprowadzenia, by świat biznesu ogarnęły głębokie obawy. Dotyczyły one przede wszystkim możliwej kompletnej dowolności przy uznawaniu, co jest optymalizacją dozwoloną, a co niedozwoloną. I powtórzenia się słynnego scenariusza zaduszenia biznesu Romana Kluski.

A tymczasem nie, fiskus chce się zachować kulturalnie. W projekcie przepisów mamy więc rozbudowany katalog tego, co uważa za działania niedozwolone. W dodatku ma powstać specjalna rada złożona z ekspertów z rynku, która będzie konsultowała poszczególne przypadki. A na łamach „Rzeczpospolitej" już jakiś czas temu wiceminister finansów zapowiadał, że zastosowanie nowych przepisów ma dotyczyć kilku czy kilkunastu najgrubszych spraw rocznie.

Tyle teoria. Niestety, dotychczasowa praktyka każe podawać w wątpliwość samą skłonność do samoograniczania się służb podatkowych. Dostaną one do ręki kolejne narzędzie, które może celnie razić rzeczywistych oszustów, ale też narzędzie, które przy złej woli czy braku kompetencji doskonale nadaje się do nękania firm. Może wręcz aż do smutnego ich końca. A nasze służby skarbowe mają tendencję do strzelania na oślep i dobierania sobie ofiar z uczciwych, kiedy brakuje prawdziwych złoczyńców. Przykłady można mnożyć.

Zmiany w ordynacji podatkowej będą swoistym testem. Jeżeli mimo wszystkich wątpliwości zostaną zastosowane racjonalnie, przysłużą się do tego, by od służb skarbowych zaczęła się odklejać łatka najbardziej znienawidzonych przez biznes instytucji w kraju. Nikt nigdy fiskusa nie pokocha, ale przewidywalność w działaniu może się przełożyć na zbudowanie minimalnego przynajmniej zaufania.