Lekcja od niemieckich reformatorów

Jeśli na poważnie będziemy kiedykolwiek rozważać przystąpienie do strefy euro, opłacać się nam to będzie tylko wtedy, ?gdy będziemy w stanie okiełznać nasze apetyty płacowe – pisze Maciej Stańczuk - wiceprezydent Pracodawców RP, prezes Polimeksu-Mostostalu.

Publikacja: 08.08.2014 08:08

Większość krajów południa Unii Europejskiej przeżywających problemy gospodarcze związane z niską konkurencyjnością swoich producentów i chronicznym deficytem na rachunku bieżącym od dawna obarcza winą za strukturalny brak równowagi w ramach UE politykę gospodarczą Niemiec. Wstrzemięźliwość płacowa, niski popyt wewnętrzny Niemców utrudniają rozkręcenie gospodarek Południa, a wysoce konkurencyjni producenci niemieccy po prostu wypierają lokalnych wytwórców w innych krajach, charakteryzujących się wyższymi jednostkowymi kosztami pracy, wykorzystując w ten sposób mechanizm funkcjonowania wspólnego rynku.

Oczywiście w tym kontekście łatwo zapomina się o wielkim wysiłku Niemców, którzy na początku kadencji Gerharda Schrödera totalnie zreformowali swój rynek pracy (reformy Hartza), co stanowiło solidny fundament ich dzisiejszych sukcesów. Długo Niemcy nie chcieli nawet słyszeć o jakichkolwiek zmianach zasad swojego nad wyraz skutecznego modelu gospodarczego, mimo coraz głośniejszej krytyki Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch i zwłaszcza Grecji.

Zmiana optyki Bundesbanku

Dlatego dosyć zaskakująco w tym kontekście zabrzmiała niedawna wypowiedź głównego ekonomisty Bundesbanku, który zachęcał związki zawodowe do negocjacji bardziej agresywnych układów zbiorowych z pracodawcami! Dotychczas niemiecki bank centralny znany był raczej z nawoływania do wstrzemięźliwości płacowej.

Kraje, które nie wdrożyły tak gruntownych reform pracy jak Niemcy, oczywiście cierpią z powodu utraty konkurencyjności swoich producentów

Płace są w średnim okresie najważniejszym czynnikiem wpływającym na inflację, dlatego też, będąc bezpośrednio za nią odpowiedzialnym, bank centralny zwykle upominał związkowców do okiełznania ich zapędów i ambicji płacowych, gdyż w przeciwnym wypadku konieczne podwyżki stóp mogą doprowadzić do pogorszenia koniunktury i utraty miejsc pracy.

Płace powinny w ramach tej logiki rosnąć o stopę inflacji oraz premię wynikającą ze wzrostu wydajności pracy. Wówczas koszty produkcji pozostają na niezmienionym poziomie i nie pojawia się z tej strony żadna presja cenowa. Banki centralne zwykle oczekują pewnego dyskonta od tak rozumianej premii wydajnościowej, gdyż spadające koszty pracy powinny obniżać skalę bezrobocia.

Kiedy stopa inflacji przewyższała 2 proc. (cel inflacyjny Europejskiego Banku Centralnego), banki centralne krajów eurolandu, jak również EBC reprezentowały logiczne stanowisko, by podstawą ustaleń taryfowych ze związkami zawodowymi była nie rzeczywista inflacja, ale przyjęty benchmark celu inflacyjnego. Osiągnięcie celu inflacyjnego może nastąpić albo poprzez dobrowolną wstrzemięźliwość płacową, albo wymuszone wyższe bezrobocie!

Dzisiaj natomiast mamy w Europie dosyć niezwykłą sytuację utrzymywania się inflacji w relatywnie długim już przedziale czasowym poniżej celu inflacyjnego, i to nie tylko w Niemczech, ale w całej strefie euro, a także w Polsce. Aby stopa inflacji w średnim czasie mogła się zbliżyć do 2-procentowego celu, płace powinny wzrosnąć w najsilniejszym kraju UE – Niemczech – przynajmniej o stopę inflacji plus wzrost produktywności, czyli znacznie silniej niż w ostatnich 14 latach.

Reformy albo utrata konkurencyjności

Tak należy też rozumieć dosyć zaskakujące oczekiwanie ekonomisty Bundesbanku. I ma on sporo racji, bardziej niż kiedykolwiek! Do 1999 r., czyli do wprowadzenia euro jako wspólnej waluty europejskiej, funkcjonował mechanizm wyrównywania przewag konkurencyjnych gospodarki niemieckiej dzięki wstrzemięźliwości płacowej pracobiorców poprzez aprecjację niemieckiej waluty. W unii walutowej ten mechanizm nie działa, co powoduje natychmiastowe przełożenie niskich płac na uzyskanie cenowej przewagi konkurencyjnej napędzającej eksport.

Długotrwale utrzymujące się niskie płace niekorygowane kursem walutowym oznaczają dla gospodarki, która odważyła się gruntownie zreformować swój rynek pracy, uzyskanie trwałej nadwyżki eksportu nad importem (czego wyrazem jest gigantyczna nadwyżka bilansu obrotów bieżących Niemiec), co oznacza więcej eksportu, mniej importu – czyli więcej rodzimej produkcji i więcej miejsc pracy obniżających bezrobocie.

Kraje, które nie wdrożyły tak gruntownych reform pracy jak Niemcy poprzez wspomniane reformy Hartza sprzed ponad dekady, oczywiście cierpią z powodu utraty konkurencyjności swoich producentów. Przeżyły one niezwykle ostry wzrost bezrobocia. W międzyczasie różnice w konkurencyjności między południem a północą Europy stały się na tyle duże, że zagrażają fundamentom unii walutowej.

Jakie wnioski ?dla Polski

W tym kontekście bardziej zrozumiałe staje się stanowisko niemieckiego banku centralnego, który nie domaga się, tak jak w wielu poprzednich latach, ostrożnych układów taryfowych poniżej wzrostu wydajności pracy. Więcej eksportu bezrobocia do Francji (prawie 11 proc.) i innych krajów peryferyjnych Unii Europejskiej jest po prostu nie do zaakceptowania!

Oczywiście Niemcy nie zmieniają drastycznie swojej polityki, dopasowują ją tylko do nowej, trudnej rzeczywistości UE. Będąc największym beneficjentem unii walutowej, nie mogą sobie pozwolić na kontynuowanie polityki, która jest wprawdzie dobra dla ich gospodarki, ale zagraża istnieniu całego, tak dla nich korzystnego systemu.

Wniosek dla gospodarki polskiej jest relatywnie prosty: jeśli na poważnie będziemy kiedykolwiek rozważać przystąpienie do strefy euro, opłacać się to nam będzie tylko wtedy, gdy będziemy w stanie okiełznać nasze apetyty płacowe i dostosujemy układy zbiorowe do przyrostów wydajności pracy z uwzględnieniem pewnego dyskonta, które trwale zapewni naszym producentom utrzymanie konkurencyjności cenowej. Niemiecki przykład głębokich reform systemowych z uwzględnieniem powyższej reguły staje się w tym kontekście jeszcze bardziej wymowny.

Większość krajów południa Unii Europejskiej przeżywających problemy gospodarcze związane z niską konkurencyjnością swoich producentów i chronicznym deficytem na rachunku bieżącym od dawna obarcza winą za strukturalny brak równowagi w ramach UE politykę gospodarczą Niemiec. Wstrzemięźliwość płacowa, niski popyt wewnętrzny Niemców utrudniają rozkręcenie gospodarek Południa, a wysoce konkurencyjni producenci niemieccy po prostu wypierają lokalnych wytwórców w innych krajach, charakteryzujących się wyższymi jednostkowymi kosztami pracy, wykorzystując w ten sposób mechanizm funkcjonowania wspólnego rynku.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację