Wiedzę o dywersyfikacji ryzyk powinno się wpajać już od najmłodszych lat. Można ją wykorzystać zarówno do rozsądnego zarządzania własnymi oszczędnościami, jak też w prowadzeniu interesów. Obowiązuje ona zarówno potężnych inwestorów, giełdowych graczy, budujących swoje portfele akcji, jak i drobnych przedsiębiorców handlujących jabłkami. Nie ma od niej wyjątku.
Ryzyko związania się z jednym rynkiem zbytu, jedną grupą produktową, jednym klientem, to błąd, za który w interesach można zapłacić wysoką cenę. Stabilny biznes należy oprzeć na kilku nogach. Chodzi zarówno o dywersyfikację źródeł, kierunków czy produktów. I tak KGHM, zdając sobie sprawę, że z krajowe zasoby miedzi w Polsce są ograniczone, poszedł po złoża do Kanady i Chile. PKN Orlen inwestuje z kolei w budowę alternatywnych źródeł przychodów, rozbudowując nogę energetyczną, która pozwoli koncernowi zarabiać na sprzedaży prądu w sytuacji, gdy przychody z segmentu paliw będą się kurczyć.
Z gigantów powinni brać przykład maluczcy. A zwłaszcza handlujący z Rosją. Historycznie i geograficznie uwarunkowane związki gospodarcze z tym krajem w sposób naturalny wiążą wiele polskich biznesów z tym rynkiem. To potężny, atrakcyjny partner, ale nieobliczalny. Nasi producenci mięsa, warzyw i owoców już się o tym przekonali. Lekcja bolesna, ale potrzebna i niezwykle pożyteczna. Choć rosyjskie embargo na mięso, warzywa i owoce uderza w naszą gospodarkę, nie można patrzeć na nie tylko i wyłącznie przez pryzmat doraźnej straty. Należy traktować je jako impuls do długookresowego rozwoju biznesu. Rodzimi przedsiębiorcy powinni jak najszybciej skoncentrować się na poszukiwaniu nowych, perspektywicznych rynków zbytu i nadrobić zaległości z lekcji o koszyku i jajkach. Bo jak mówią Japończycy, kiedy upadniesz, nie wstawaj z pustymi rękami.