Jeśli tak, to ustalenia sprzed kilku dni na temat celów, warunków i metod redukcji emisji w Unii Europejskiej powinny choć trochę rozjaśnić sytuację. Tymczasem nic z tego. Nadal nie ma odpowiedzi na banalne pytanie, jaki wzrost cen energii jest prawdopodobny, czy ile może kosztować nas wdrożenie ustaleń emisyjnych Rady Europejskiej. Zamiast tego posłowie i felietoniści gadają trzy po trzy.
Jeden poseł wyliczył, że "w perspektywie kilku lat będziemy mieli wzrost cen energii o blisko 80-100 zł na jednej kilowatogodzinie" (dziś kWh kosztuje kilkadziesiąt groszy, razem z kosztem dystrybucji). Felietonista pisze, że celem jest zmniejszenie emisji CO2 o 40 proc. w relacji do roku 2005 (chodzi o 1990 rok). Inny poseł twierdzi, że dotacje dla branży węglowej w Polsce wyniosły przez kilkadziesiąt lat niespełna 4 mld euro. Tymczasem według wyliczeń instytutu WISE od 1990 roku dopłaciliśmy do górnictwa 170 mld złotych, a tylko w czterech ostatnich latach (według CASE) 22 mld zł.
Opozycja wpadła w histerię, ogłasza całkowitą klęskę, zamykanie kopalń, spadek rozwoju gospodarczego naszego kraju, bezrobocie, będziemy dostarczycielem taniej siły roboczej, zrezygnowaliśmy z energetyki opartej o tani polski węgiel na rzecz kupowania drogiej energii ze źródeł odnawialnych poza granicami naszego kraju, najbardziej stracą na tym Polacy, a najbardziej zyska na tym Putin.
Słowem, histerycy pomstujący na ustalenia z Brukseli są przerażeni perspektywą zamykania kopalni mimo, że górnictwo węgla kamiennego w Polsce jest w znacznej większości nieefektywne i już wkrótce będziemy do niego dopłacali kolejne grube miliardy złotych.
Inwestorzy na wieści z Brukseli podnieśli ceny akcji polskich firm energetycznych, czyli w sumie uznali, że rozwiązania przyjęte tam są korzystne z punktu widzenia ich firm. A dla konsumentów? Wygląda na to, że płatności za energię będą wzrastały ze względu na stopniowe przenoszenie części wytwarzania do droższych elektrowni korzystających ze źródeł odnawialnych OZE. Po drugie, z powodu rosnących subsydiów, przy czym nie wiadomo, co będzie nas kosztowało więcej - ukryte subsydia do kopalni, czy jawne do OZE. Po trzecie wreszcie, z powodu nadal zmiennej i niestabilnej polityki, która oznacza konieczność wliczania w koszty inwestycji wyższej premii za ryzyko.