Pozornie wygląda to na sytuacje patową. Ale nikt, kto zna realia polskiej gospodarki nie ma wątpliwości, że los Zagórowskiego jest przesądzony. Skoro jego osoba budzi kontrowersje, to najwidoczniej nie przejawia wystarczającej „wrażliwości społecznej", a to w ostatnich miesiącach był wystarczający powód do odwoływania szefów spółek węglowych.

Głównym zadaniem ministerstwa skarbu nie jest bowiem nadzorowanie, aby kontrolowane przez państwo spółki były efektywne, tylko zapewnienie, żeby nie wybuchały w nich zbyt głośne protesty. Bo strajki i awantury szkodzą wizerunkowi rządu i mogą zmniejszyć poparcie w sondażach.

Ta patologia utrzymuje się w spółkach skarbu państwa od lat. Ich zarządy, przeważnie z politycznego nadania, doskonale wiedzą jakie są oczekiwania właściciela i starają się dobrze żyć ze związkami zawodowymi. A te, również znając reguły gry, mają świadomość swojej bezkarności. A jeśli zdarzy się, że firma, a nawet cała branża popadnie w kłopoty - jak obecnie górnictwo - związkowcy bez skrupułów wyciągają rękę po pieniądze z budżetu, czyli żądają, żebyśmy do tak prowadzonego biznesu dołożyli się wszyscy.

Przypadek Zagórowskiego jest jednak inny. On twardo próbował ograniczać przywileje i wszechwładzę związkowców (w JSW działa 50 organizacji związkowych, które rocznie kosztują spółkę 14 mln zł!). Dlatego gdy przedstawił sensowny program naprawczy, w którym pracownicy ponieśliby stosunkowo niewielkie koszty, związkowi liderzy wykorzystali to jako pretekst, żeby przypomnieć, jakie są reguły gry. Odejście Zagórowskiego będzie więc bardzo złym sygnałem dla całej gospodarki, po pokaże, że rządzący będą konserwować obecną patologię.