Może jestem monotematyczna, ale co tydzień Litwini robią kolejny krok ku swobodzie gazowej i nie sposób tego nie odnotować. Po zbudowaniu w półtora roku pływającego terminalu LNG, otrzymaniu 20 proc. zniżki od Gazpromu, podpisaniu kontraktu na gaz z Norwegii, teraz Wilno i idzie za cisem i tak zmienia prawo, by móc nadmiar gazu norweskiego reeksportować.
To bardzo mądre posunięcie. Gazprom już zapowiedział, że chce walczyć o rynek bałtyckich republik i jest gotowy zaproponować gaz tańszy od oferty LNG. Może sobie na to pozwolić, bo rynek republik to zaledwie połowa ilości gazu, którą od Rosjan importuje Polska. Bardziej chodzi więc o utrzymanie wpływu politycznego a cena nie gra roli.
Wilno dobrze to rozumie, dlatego myśli, a co ważniejsze - działa, by zachować konkurencyjność LNG, a tym samym swojego terminalu. Zmieniając prawo, Wilno da firmie handlującej gazem (Litgas) możliwość sprzedaży LNG jeszcze zanim trafi do terminalu, co obniża koszty i podniesie dochodowość transakcji. Łatwiej też firma zaadoptuje się do potrzeb rynku wewnętrznego i eksportu nadwyżek. Obecnie możliwa jest sprzedaż tylko po zatankowaniu do terminalu.
Litwa zatroszczyła się już o to by gaz z Kłajpedy sprzedawać statkom, by handlować z Estonią, ale trzeba zwiększyć zainteresowanie zagranicy ofertą, by zapewnić sobie płynność terminalu i niższe koszty norweskiego LNG.
Bo to, że gazowe bezpieczeństwo musi kosztować, nikt u naszych sąsiadów nie ma wątpliwości. Dla Litwy to nic strasznego, bowiem będąc całkowicie zależną od Gazpromu płaciła najwyższą cenę rosyjskiego paliwa w regionie. Była to kara za upór we wprowadzaniu zasad Trzeciego pakietu energetycznego.