Minął tydzień, imigranci stali się tematem numer jeden nie tylko w naszych mediach, ale nawet – o dziwo – w zajętej zazwyczaj tylko rozgrzebywaniem własnego podwórka polskiej polityce. Jest też głównym tematem Forum Ekonomicznego w Krynicy, w którym uczestniczę. Ale to, co o sprawie syryjskich uchodźców zaczęliśmy mówić, jeszcze silniej pokazuje, jak bardzo jesteśmy nieprzygotowani do zmierzenia się z problemem imigracji.
Nieprzygotowanie gospodarcze oznacza obawy, że przyjazd imigrantów będzie dla naszej gospodarki głównie obciążeniem. Że nie znajdą oni żadnej pracy, ale będą latami żyć z zasiłków, lokując się w swoich gettach. Obawy takie można zrozumieć – w końcu od dwóch dekad nie potrafiliśmy poradzić sobie z problemem strukturalnego bezrobocia licznej grupy Polaków, a nasz system edukacyjny nie był w stanie pomóc wielu ludziom w zwykłym przekwalifikowaniu się (mimo góry unijnych pieniędzy wydawanych na – często niezbyt wiele warte – szkolenia dla bezrobotnych).
Ale nie wińmy imigrantów za nasze własne błędy. Rozwiązaniem problemu jest poprawa sprawności naszych własnych urzędów, ośrodków szkoleniowych, instytucji rynku pracy, a nie zamykanie drzwi przed innymi.
Nieprzygotowanie kulturowe i mentalne jest problemem poważniejszym. W odróżnieniu od społeczeństw wysoko rozwiniętego Zachodu, od 70 lat większość Polaków nie ma praktycznie doświadczenia w dzieleniu codziennego życia z osobami z innych kultur.
Nie przygotowuje ich do tego szkoła (poza wierszykiem Tuwima o Murzynku Bambo). Media, jeśli już zajmują się problemem, przedstawiają go przez pryzmat problemów tworzonych przez imigrancką mniejszość, kontestującą styl życia gospodarzy, a nie poprzez historię większości, która potrafi się w rozsądny sposób zintegrować. Problem oczywiście jest, i to bardzo poważny, ale skala lęków jest w Polsce zdecydowanie wyolbrzymiona.