Najpierw została jednak zawieszona, a teraz wszystko wskazuje na to, że prawdopodobnie znajdzie finał w sądzie.
Umowa została zerwana w trudnym dla InPostu momencie, trwa bowiem oferta publiczna spółki, z której chce ona pozyskać 190 mln zł. Jak odbiorą to potencjalni inwestorzy? Raczej nie będą zachwyceni. W przeciwieństwie do Poczty Polskiej, która zyska kolejny argument na rzecz odzyskania zlecenia. Równolegle państwowy gigant wygrał już batalię o przedłużenie na kolejne lata świadczenia usług powszechnych jako operator wyznaczony.
Na pewno nie kończy to walki na rynku. Właściwie każde zwarcie Poczty z nowym konkurentem kończy się w sądzie. Trudno to jednoznacznie ocenić – z jednej strony warto przyklasnąć podgryzaniu państwowego monopolisty, okopanego od lat na swoich pozycjach. Z drugiej – warto docenić zmiany, jakie w PP zachodzą, przynajmniej z perspektywy klienta bywającego w odnowionej, dużej placówce firmy. W tych małych, bardziej na uboczu, obsługa wciąż bowiem często traktuje klienta jak wroga zakłócającego błogi spokój przerywany tylko stukotem datowników. Nikt nie oczekuje, że firma kompletnie zmieni się w rok czy dwa, ale niektóre aspekty jej działalności już po prostu nie pasują do realiów rynkowych.
Poczta wytyka konkurentowi, że przesyłki sądowe adresaci odbierają np. w sklepach spożywczych, co na Zachodzie nie jest żadnym ewenementem. Wpisuje się to wręcz w trend łączenia wielu funkcji, aby lokal, choćby w małym miasteczku, miał szansę się utrzymać.
Konflikt InPostu z Ruchem będzie trwał w najlepsze i raczej nie przyczyni się do stopniowego demontowania monopolu pocztowego. Szkoda, bo na każdym tak uregulowanym i skostniałym rynku zbawienne jest choćby minimum konkurencji. Jaskółki zmian już widać, ale teraz proces może się zatrzymać.