Miała ograniczać wydatki w okresie dobrej koniunktury, a przez to dyscyplinować finanse publiczne i hamować wzrost długu. Opowiadali o niej z dumą ministrowie Rostowski i Szczurek.
Tymczasem z danych wynika co innego. Po pierwsze w końcu tego roku państwowy dług publiczny będzie niemal taki sam jak w końcu 2013 roku (odpowiednio 882,3 mld zł i 870,4 mld.), mimo, że po drodze rząd jednorazowo skonfiskował za aprobatą Sejmu i prezydenta 130 mld zł z funduszy emerytalnych i nadal przejmuje środki obywateli tam ulokowane w tempie kilku miliardów złotych rocznie.
Po drugie, dług Skarbu Państwa rośnie po 45-55 mld rocznie aż do 2019 roku. Dzieje się to przy zakładanej dobrej koniunkturze i wysokim wzroście PKB od 2014 do 2019 roku na poziomie 3,4 do 4 proc. rocznie. W wartościach bezwzględnych cały dług skarbowy dochodzi 1038,1 mld zł, a dług finansów publicznych do 1152 miliardów w 2019 roku, czyli do ponad 30 tysięcy złotych na obywatela. Takie konkretne pieniądze rząd i samorząd mają do spłacenia. Wbrew temu co nam wciska kolejny Pinokio, do spłacenia jest konkretna kasa, a nie wydumana relacja długu do PKB, która zresztą w przypadku długu publicznego rośnie w tym roku i w dwóch kolejnych latach.
Przygotowując budżet i strategię, jak sądzę, respektowano zapisy stabilizującej reguły wydatkowej i nie przyjęto też założenia o spadku dochodów poza obniżeniem VAT o jeden punkt, co ma skutek fiskalny kilku miliardów złotych. Oznacza to, że reguła rzekomo dyscyplinująca umożliwia wysoki wzrost długu skarbowego i całego długu publicznego.
Polska jest jednym z sześciu krajów Unii Europejskiej z najwyższym deficytem strukturalnym, który wynosi ok. 2,5 procent PKB. Powinien, zgodnie ze średniookresowym celem budżetowym (MTO), wynosić 1 procent PKB. MTO jest jak zając na torze wyścigów dla psów - ciągle ucieka. Tyle, że psy szczekają, ale nie próbują go gonić.