Na obozach wędrownych w moich czasach licealnych popularne było robienie psikusa kolegom, którzy usiłowali narzucać zbyt szybkie tempo. Kilka kamieni wrzuconych po cichu na dno plecaka sprawiało, że delikwent wyciskał z siebie siódme poty i dopiero przed noclegiem odkrywał przyczynę. Ten głupi, przyznaję, dowcip przypomniał mi się, gdy usłyszałem o kosztownych zasadzkach zastawianych przez PiS na szykującą się do przejęcia władzy koalicję. Z tą różnicą, że on robi to ostentacyjnie.

Pierwsza zasadzka to nieuchwalony budżet na 2024 r. Nowej ekipie zostanie już niewiele czasu na zmiany. Nad jej głową wisi gilotyna terminów skutkująca w razie poślizgu rozwiązaniem parlamentu. A tu stara ekipa, po tym jak przegrała wybory, dorzuca do budżetowego plecaka kamienie, których wcześniej sama nie chciała nieść. Dopisała 2 mld zł na telewizję, dawniej znaną jako publiczna. Złożyła projekt ustawy przedłużającej o pół roku obowiązywanie zerowej stawki na żywność (wedle projektu budżetu autorstwa PiS od 1 stycznia miało jej nie być). W planach ustępującego rządu właśnie znalazł się wcześniej nieplanowany projekt ustawy przedłużającej na 2024 r. zamrożenie cen energii elektrycznej.

Wszystkie te kamienie, które miałaby nieść w plecaku nowa ekipa rządowa, mocno nadwerężają i tak napięte finanse publiczne. I grożą zepchnięciem Polski w procedurę nadmiernego deficytu, skutkującą w skrajnym przypadku piekielną alternatywą: albo cięcia wydatków, albo przykręcenie kurka z kasą z Unii.

Oczywiście nowi mogą się kamieni pozbyć, próbując – i słusznie – racjonalizować część tych wydatków. Narażą się jednak na zarzut dokręcania śruby elektoratowi, i to tuż przed podwójnymi wiosennymi wyborami, najpierw samorządowymi, a potem europejskimi. Ale niech się nie skarżą, uprzykrzanie życia rządzącym to zbójeckie prawo (już nowej) opozycji, nawet jeśli przypomina kiepski dowcip z licealnych czasów.

Czytaj więcej

Wszystkie pułapki budżetowe zastawione na nowy rząd