Transformacja energetyczna to bezpośrednia odpowiedź świata na zmiany klimatyczne. Należałoby zatem zacząć od nich. Naszych polityków łączy pod tym względem jedno: nie kwestionują, że zmiany klimatyczne zachodzą. Ale już odnośnie do tego, na ile to konsekwencja działań ludzkości – co wiązałoby się z koniecznością zareagowania, swego rodzaju „odkupienia win” – mamy do czynienia ze spektrum postaw.
W narożniku sceptyków – bo ze względu na niuanse trudno tu powiedzieć: „negacjonistów” – są dziś Konfederacja oraz Prawo i Sprawiedliwość. Pierwsze z tych ugrupowań to organizm wielogłowy, prezentujący swojemu wyborcy pełny wachlarz punktów widzenia. – To proces naturalny i trwa od pięciuset lat, zaczął się na długo przed epoką przemysłową. I są z niego same korzyści, po co z nim walczyć? – to opinia Janusza Korwin-Mikkego sprzed kilku lat. Sławomir Mentzen widział to inaczej. – Globalne ocieplenie jest faktem. W istotnej części jest spowodowane przyczynami antropogenicznymi (czyli przez człowieka – przyp. red.) – komentował wypowiedź partyjnego lidera. Ale pod koniec sierpnia br. Krzysztof Bosak w Radiu RMF FM znów szukał sposobu, żeby się od tematu odciąć grubą kreską. – Uważam, że sformułowanie „kryzys klimatyczny” jest wymysłem lewicy. Są zmiany klimatu. Klimatolodzy się spierają, z czego one wynikają. Natomiast mówienie o kryzysie klimatycznym jest daleko idącą przesadą – kwitował.
Dyskurs urojony
Taka melodia jest też bliska PiS. Zbitki „szaleństwo klimatyczne” użył niedawno prezes partii Jarosław Kaczyński. – Klimat, jak świat światem, się zmieniał – informował przy okazji. Odwoływał się przy tym do opinii fizyka i noblisty Ivara Giaevera, który poza swoją dziedziną nauki uchodzi raczej za ekscentryka i zasłynął bon motem „wszystkie samochody świata uruchomione naraz mają mniejszy wpływ na klimat niż zapalenie jednej zapałki w hali sportowej”. – Nie rozstrzygam, czy on ma rację, bo nie jestem specjalistą od tych spraw. Ale jeśli chodzi o poważnych uczonych, są bardzo podzielone zdania – dowodził lider PiS.
Cóż, według badań opinii publicznej od 70 do 90 proc. Polaków przejmuje się zmianami klimatycznymi, deklaruje gotowość do zmian mających im zapobiegać lub je minimalizować. Ale istnieje też olbrzymi, niezagospodarowany, 10- lub 20-proc. margines tych, którym sprawa jest obojętna lub odnoszą się do niej wrogo (być może obejmuje to też grupy chcące zachować status quo, jak choćby górnicy). Co oznacza sporą pulę głosów, o które można zawalczyć – co mniej lub bardziej dyskretnie robią obie partie, wyśmiewając zmiany klimatyczne albo mydląc oczy jakimś rzekomym dyskursem toczącym się w środowisku nauki. Akurat pod tym względem w nauce panuje konsensus, termin „zmiany” zastąpił „ocieplenie”, bo procesy klimatyczne objęły już znacznie więcej zjawisk niż same temperatury, a krytyka globalnych działań mających zahamować zmiany klimatyczne oparta jest nie na wynikach badań, lecz opiniach osób dalekich od klimatologii, jak wspomniany Giaever.
To nie przeszkadza obu partiom w stosowaniu zbitki „ideologia klimatyczna”, sugerującej, że chodzi o poglądy, a nie fakty – jakby istniała jakaś „ideologia wypadków drogowych”, zmuszająca nas do ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym bez jasnej przyczyny, albo „ideologia raka płuc”, wymierzona w miłośników niewinnego nałogu tytoniowego. Inna sprawa, że pozostałe partie nie widzą potrzeby dyskutowania o fundamentach i przyczynach transformacji energetycznej: apelują do przekonanych i komunikują mniej lub bardziej cząstkowe plany zmian. Modelowy wyborca KO, Trzeciej Drogi czy Lewicy po prostu jest za transformacją.