Dla jasności: akurat ukraińskie zboże do tego nie doprowadzi. Tu mieliśmy najpierw nieudolność naszych urzędników, potem podejrzane machinacje, które każą rządowi ukrywać listę firm zaangażowanych w nielegalne upłynnianie zboża w kraju, potem panikę polityków przerażonych wizją utraty głosów elektoratu wiejskiego, a w końcu zaciętą determinację niedopuszczenia do kryzysu zbożowego przed wyborami. Byle dotrwać do 15 października, nie licząc się z kosztami ani w relacjach z Ukrainą, ani z instytucjami unijnymi. Problem jest, ale polexitu z tego nie będzie, zwłaszcza że w Brukseli też wiedzą o naszych wyborach.
Dalece bardziej zagraża polexitem zupełnie inny mechanizm (w ramach wstawania z kolan proponowałem kiedyś bardziej swojsko brzmiące określenie Plwyjście).
Kiedy pada pytanie o polexit, odpowiedzią jest wzruszenie ramion. Jak można w ogóle o tym mówić, skoro ponad 80 proc. Polaków jest zadowolonych z członkostwa? Otwarcie umieścić przed wyborami na sztandarach polexit mógłby tylko samobójca.
No tak, ale dlaczego aż tylu Polaków popiera członkostwo? Z badań ankietowych wiemy, że większość z nas za główną korzyść uważa napływ funduszy unijnych. Nieco mniejsza grupa wymienia swobodę podróżowania (dla uboższych szansę na zarobek na saksach, dla zamożniejszych luksus podróżowania bez paszportów i wiz). Potem długo, długo nic. Tylko nieduża grupa zauważa jakieś korzyści gospodarcze, a dosłownie garstka sądzi, że dzięki członkostwu w Unii Polska jest bezpieczniejsza. To oczywiście pomieszanie z poplątaniem, bo rzeczywista waga korzyści jest niemal dokładnie odwrotna. Ale cóż, tak właśnie widzi to większość Polaków.
Rezygnacja przez rządzących z Krajowego Planu Odbudowy jest sygnałem, że żadna z korzyści nie jest dana raz na zawsze. Jeśli konflikt o praworządność będzie się zaostrzał, wkrótce mogą być zagrożone wszystkie fundusze unijne. W ten sposób zniknie główna korzyść z członkostwa, którą dostrzegają Polacy.