Czas porzucić złudzenia: NBP nie jest niezależnym bankiem centralnym

Szokowa obniżka stóp procentowych sama w sobie inflacji mocno nie zmieni. Nieodpowiedzialna była z zupełnie innego powodu.

Publikacja: 08.09.2023 03:00

Prezes NBP Adam Glapiński

Prezes NBP Adam Glapiński

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Po środowej, zaskakującej decyzji Rady Polityki Pieniężnej, aby obniżyć stopę referencyjną NBP o 0,75 pkt proc., do 6 proc., pojawiło się wiele krytycznych głosów, że opóźni to powrót inflacji do celu NBP (2,5 proc. z tolerancją odchyleń 1 pkt proc.). Owszem, opóźni, ale ta konsekwencja poluzowania polityki pieniężnej nie będzie tak silna, jak sugerowałyby histeryczne nieraz komentarze.

O ile wzrośnie inflacja po obniżce stóp?

Wyniki świeżych badań NBP dotyczących mechanizmów transmisji polityki pieniężnej – tzn. jej wpływu na wzrost gospodarczy, inflację, kurs waluty itp. – sugerują, że jednorazowe cięcie stóp o 0,75 pkt proc. spowoduje wzrost inflacji po około sześciu kwartałach o mniej więcej 0,2 pkt proc. (w porównaniu do scenariusza bez obniżek stóp). Ostatnie, lipcowe prognozy analityków z NBP wskazywały, że za półtora roku przy niezmienionych stopach inflacja będzie w okolicy 4 proc. Różnicy między takim wynikiem a 4,2 proc. nikt nie zauważy.

Czytaj więcej

Glapiński: Stopy mogły spaść już trzy miesiące temu. RPP nadrabia zaległości

Zresztą, wielu ekonomistów uważa, że kolejnych obniżek stóp w najbliższym czasie nie będzie. Na to ma wskazywać pojawiające się w komunikacie RPP zdanie, że poziom stóp został „dostosowany” do nowych realiów makroekonomicznych. Zostawmy na chwilę to, że przykładanie wagi do komunikatu nie ma dziś większego sensu. Przyjmując, że faktycznie obniżka była jednorazowa, albo że po niej nastąpi jeszcze jedna, ale niewielka, to na koniec roku stopy procentowe będą mniej więcej tam, gdzie byłyby według dotychczasowych oczekiwań. W tym świetle wpływ zaskakującej decyzji RPP na ścieżkę inflacji będzie znikomy.

Nieprzewidywalność RPP

Szkodliwość środowej decyzji RPP polega na tym, że była całkowicie nieprzewidziana. Większość ekonomistów spodziewała się obniżki stóp, ale o 0,25 pkt proc. Można obśmiewać zdolności prognostyczne ekonomistów, co zresztą robi niekiedy sam prezes NBP Adam Glapiński, ale przecież ich prognozy – podobnie jak oczekiwania inwestorów – nie są wyssane z palca. Bazują na sygnałach płynących z NBP i na tym, jak uczestnicy rynku rozumieją tzw. funkcję reakcji banku centralnego (sposób reagowania na rozmaite okoliczności). W lipcu, po poprzednim posiedzeniu RPP, prezes NBP jednoznacznie sygnalizował, że z obniżką stóp po wakacjach należy się liczyć, ale podkreślał, że sternicy polityki pieniężnej – jak zawsze – będą postępowali ostrożnie. O ich środowej decyzji można zaś powiedzieć wszystko, tylko nie to, że była przejawem ostrożności.

To prowokuje pytanie, co się zmieniło w polskiej gospodarce od lipca, co mogłoby uzasadniać większą od sygnalizowanej obniżkę stóp procentowych. Pierwszym podejrzanym jest przedłużające się spowolnienie, szczególnie zaś skala zapaści w przemyśle. Ale paniczne cięcie stóp (poprzednio na tak dużą obniżkę RPP zdecydowała się pod koniec kryzysowego 2008 r.) sytuacji przedsiębiorstw przemysłowych nie poprawi, bo wynika ona z tendencji paneuropejskich. Popyt w polskiej gospodarce, na który krajowa polityka pieniężna może wpływać, jest zaś u progu odbicia. Nie widać też silnego ochłodzenia na rynku pracy. Za to członkowie Rady w ostatnich tygodniach poznali projekt budżetu na 2024 r., z którego wynika, że polityka rządu będzie wyraźnie bardziej proinflacyjna, niż można było dotąd oczekiwać.

Czytaj więcej

Obniżka stóp może podbić ceny paliw i transportu

Na czwartkowej konferencji prasowej prezes NBP tłumaczył, że głównym powodem obniżki stóp była malejąca "na łeb, na szyję" inflacja. Przy dzisiejszej inflacji stopa procentowa na poziomie 6,75 proc. oznaczałaby bardziej restrykcyjną politykę pieniężną niż przy inflacji rzędu 18 proc., jak w lutym. Konieczne było więc dostosowanie stóp. W zasadzie, tłumaczył prezes, mogło ono rozpocząć się już trzy miesiące temu, ale RPP chciała mieć pewność, że inflacja jest w trendzie spadkowym.

Jeśli tak, to czemu nie sygnalizował takiej ewentualności w lipcu albo później, żeby przygotować na taki ruch rynek? To jest dziś na świecie standard. Banki centralne nie lubią zwykle zaskakiwać obserwatorów, ponieważ uważają, że podnosi to koszty prowadzenia polityki pieniężnej. Sternikom polityki pieniężnej łatwiej jest osiągać cele, gdy część pracy mogą wykonać za nich zmieniające się oczekiwania uczestników życia gospodarczego. Ale bank centralny może te oczekiwania kształtować tylko pod warunkiem, że jest wiarygodny, przewidywalny. NBP taki nie jest i wygląda na to, że postępuje tak w pełni świadomie.

Polityczna decyzja RPP

Czemu służyć miała środowa niespodzianka? Wobec powszechnego przekonania ekonomistów, że tak ostra obniżka stóp nie była uzasadniona (w sondzie „Rzeczpospolitej” z połowy lipca 90 proc. spośród ponad 40 ekonomistów uważało, że na koniec br. stopa referencyjna NBP powinna wynosić 6,75 proc. lub nawet więcej), trudno nie postrzegać jej w kontekście zbliżających się wyborów. Wygląda na to, że prezes Glapiński chciał pokazać Polakom, że inflacyjny kryzys jest już za nami. Sytuacja się stabilizuje, a więc można też normalizować stopy procentowe, które były przez ostatni rok najwyższe od dwóch dekad.

Takiej interpretacji zdaje się przeczyć to, że w reakcji na środową decyzję RPP wyraźnie osłabił się złoty, co dla członków tego gremium nie było z pewnością zaskoczeniem. Można zadawać sobie pytanie, jak to zamieszanie na rynkach finansowych wpisuje się w obraz normalizacji w gospodarce, który Rada chciałaby wykreować? Przecież słabszy złoty pośrednio lub bezpośrednio uderza w portfele wielu wyborców. Naiwnością byłoby jednak sądzić, że ludzie powszechnie będą wiązali niewielki wzrost cen importowanych towarów i nieco droższe wakacje za granicą z decyzją RPP. Zawsze zresztą NBP może interweniować na rynku walutowym, żeby nadmiernej deprecjacji złotego zapobiec. Przede wszystkim jednak bank centralny Turcji, który w ostatnich latach prowadził „niekonwencjonalną” politykę pieniężną dla umocnienia władzy Erdogana, nie przejmował się słabością tureckiej liry. Dla NBP – jeśli przyjąć, że zaangażował się w kampanię wyborczą – taki koszt też może być do zaakceptowania.

Porównania NBP do tureckiego banku centralnego pojawiały się dotąd głównie na opozycji. Wierzę zresztą, że wciąż są publicystyczną przesadą. Można mieć nadzieję, że w Polsce do takiej utraty niezależności banku centralnego, jak nad Bosforem, nie dojdzie. Ale czas porzucić złudzenia, że NBP pod kierownictwem prezesa Glapińskiego jest niezależnym bankiem centralnym, który stroni od polityki innej niż pieniężna. Jego zaangażowanie we wspieranie rządu PiS nie jest zresztą szczególnie zawoalowane. Konferencje prasowe prezesa NBP od dawna przypominają wyborcze wiece. W dużej mierze poświęcone są propagandzie sukcesu, zohydzaniu Unii Europejskiej i atakom na liderów opozycji. A ponieważ decyzje RPP podyktowane interesami politycznymi są nieoczywiste – jak pokazuje kwestia złotego – NBP stał się całkowicie nieprzewidywalny. I to jest właśnie największy koszt środowej decyzji.

Po środowej, zaskakującej decyzji Rady Polityki Pieniężnej, aby obniżyć stopę referencyjną NBP o 0,75 pkt proc., do 6 proc., pojawiło się wiele krytycznych głosów, że opóźni to powrót inflacji do celu NBP (2,5 proc. z tolerancją odchyleń 1 pkt proc.). Owszem, opóźni, ale ta konsekwencja poluzowania polityki pieniężnej nie będzie tak silna, jak sugerowałyby histeryczne nieraz komentarze.

O ile wzrośnie inflacja po obniżce stóp?

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Dane gospodarcze
Prezent RPP dla zadłużonych. Nadchodzi duża zmiana w oprocentowaniu kredytów
Banki
Kamil Sobolewski: NBP ma inne narzędzia walki z inflacją niż stopy procentowe
Banki
RPP obniży stopy procentowe, choć nie ma na to miejsca
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami