Witold M. Orłowski: Efekt pljeskavicy

Nasz rząd miał jak zwykle rację: na tle licznych katastrof, które nastąpiły na świecie w ostatnich latach, mało która da się porównać z przerażającymi konsekwencjami wprowadzenia euro w Chorwacji.

Publikacja: 09.02.2023 03:00

Witold M. Orłowski: Efekt pljeskavicy

Foto: Bloomberg

A przestrzegaliśmy, mógłby powiedzieć ze smutkiem pan premier. Przestrzegaliśmy, potem bezsilnie patrzyliśmy jak nieszczęsne chorwackie lemingi kontynuują swój marsz śmierci. A potem mogliśmy już tylko patrzeć na straszliwe efekty wprowadzenia euro. Już 10 stycznia premier alarmował na konferencji prasowej, że ceny w Chorwacji natychmiast wzrosły o 70–80 proc. Wprawdzie nie było jeszcze żadnych danych statystycznych, ale premier powołał się na bardzo wiarygodne źródło: reporterów polskiej telewizji publicznej. Byli, sprawdzili, wszystkie ceny tak właśnie wzrosły.

Teraz chorwacki urząd statystyczny, niewątpliwie pracujący pod dyktando Berlina, ogłosił swoje kłamliwe dane. Według nich ceny w styczniu zwiększyły się tylko o 0,5 proc., a ich wzrost w skali roku obniżył się do 12,7 proc. z 13,1 proc. w grudniu (dla porównania, w szczęśliwej Polsce w której premier wraz z prezesem banku centralnego dzielnie walczą z próbami wprowadzenia cichcem euro, w grudniu ceny były o 16,6 proc. wyższe niż przed rokiem, a w styczniu prawdopodobnie wskaźnik ten jeszcze się zwiększył).

To, że przeciętnie ceny w Chorwacji niemal nie wzrosły, nie oznacza oczywiście, że nie miały miejsca próby ich podwyższania (państwowe kontrole wykazały wiele takich przypadków, w niektórych sklepach ceny wzrosły nawet o 10–15 proc.).

Jest to znany efekt, który w momencie wprowadzania euro nazwano „efektem cappucino” – cena filiżanki kawy wzrosła we Włoszech z odpowiednika 77 centów przed wymianą waluty, do 1 euro po (a więc o 30 proc.). Wiele takich zmian zaobserwowano również w Niemczech – w niektórych automatach monetę jednomarkową (0,5 euro) zmieniono na jedno euro, co kazało tabloidom twierdzić, że wszystkie ceny się podwoiły i mówić o „efekcie teuro” (od niem. teuer – drogi).

W rzeczywistości przeciętny wzrost cen po wprowadzeniu euro i w Niemczech, i we Włoszech był minimalny i wyniósł przeciętnie poniżej 1 proc. Dlaczego ludzie odczuli to inaczej?

Powodów było wiele. Po pierwsze, ludzie bardziej zauważyli wzrost cen niektórych drobnych, codziennych zakupów, za które płacili gotówką, np. na straganach, w automatach i kafejkach, niż stabilne ceny w supermarketach. Po drugie, figle płatała pamięć: kiedy np. we Włoszech pytano ludzi o wzrost cen biletów do kina, przeciętnie podawali jako poziom „sprzed euro” ceny z okresu o 10–12 lat wcześniejszego. Po trzecie, ludzi wystraszono: w innym eksperymencie pokazano Niemcom menu restauracyjne w markach i euro; ceny były identyczne, ale odpowiadający twierdzili, że ceny w euro są przeciętnie o 15 proc. wyższe (im niższe było wykształcenie ludzi, tym większy widzieli wzrost cen). No i po czwarte, zawiodły też władze: niemiecki rząd był tak przekonany, że zawyżanie cen przez sklepy może mieć miejsce w jakiejś Polsce, a nie u nich, że nie pofatygowały się by sprawy dopilnować.

Zawsze znajdą się sprzedawcy usiłujący wykorzystać wymianę pieniądza dla dodatkowego zysku. Jak jednak pokazuje doświadczenie, proceder ten można ograniczyć niemal do zera, jeśli tylko władze podejmą odpowiednie działania. Ludzi nie wolno pozostawić samotnie z tym problemem. Jako pierwsze działanie sugeruję pilną pomoc ze strony ambasady w Zagrzebiu dla korespondentów naszej telewizji publicznej. Najwyraźniej należą oni do tych naiwniaków, których sprytni chorwaccy sprzedawcy najbardziej oszukali.

A przestrzegaliśmy, mógłby powiedzieć ze smutkiem pan premier. Przestrzegaliśmy, potem bezsilnie patrzyliśmy jak nieszczęsne chorwackie lemingi kontynuują swój marsz śmierci. A potem mogliśmy już tylko patrzeć na straszliwe efekty wprowadzenia euro. Już 10 stycznia premier alarmował na konferencji prasowej, że ceny w Chorwacji natychmiast wzrosły o 70–80 proc. Wprawdzie nie było jeszcze żadnych danych statystycznych, ale premier powołał się na bardzo wiarygodne źródło: reporterów polskiej telewizji publicznej. Byli, sprawdzili, wszystkie ceny tak właśnie wzrosły.

Pozostało 84% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację