Obecny inflacyjny kryzys sprawia, że wiele produktów znów traci swoją wagę. Starsze pokolenia może jeszcze pamiętają, że przed laty kostka masła ważyła ćwierć kilo, standardowy słoik dżemu mieścił 450 gramów przetworzonych owoców, a czekolady ważyły po 100 gramów. Było – minęło, i to nie w ostatnich miesiącach, ale dużo wcześniej. To m.in. dlatego supermarkety muszą na etykietach podawać nie tylko koszt opakowania, ale także jego cenę w przeliczeniu na kilogram. W rezultacie często się okazuje, że atrakcyjna cena twarożku czy kabanosów wynika z faktu, że jest ich o jedną trzecią mniej niż u konkurencji. To samo dotyczy czekolad, ciastek, kaszy czy makaronów.

Handlowcy za specjalnie się nie starają, by ułatwiać takie porównania. Owszem, dodają na etykiecie informację o cenie w przeliczeniu na kilogram, lecz często tak niewielką czcionką, że trudno ją odczytać starszym osobom, którym nie jest też łatwo wędrować po sklepie w poszukiwaniu czytnika cen. Tym bardziej że dostęp blokują tam niekiedy palety z towarami. W ten sposób dopiero już w domu, oglądając paragon ze sklepu, można się zorientować, że cena na etykiecie pod produktem nijak się miała do tej faktycznej.

Biczem na konsumentów, którzy coraz częściej polują na cenowe promocje, jest też zróżnicowanie wagi zwykłych i promocyjnych opakowań, które leżą na tej samej półce. Mało kto, robiąc weekendowe zakupy z gazetką czy aplikacją promocyjną, będzie się wczytywał, że ta supercena dotyczy określonej gramatury produktu, którego – co za traf! – niekiedy nie ma już nawet na regale. Są tam natomiast jego droższe odpowiedniki. Ot, taka gra w kotka i myszkę, która dla osób liczących się z każdym groszem bywa męcząca.

Z dwojga złego wolę jednak takie wagowe zabiegi niż manewry z potanianiem składu produktu, gdy np. w różnych pseudomasełkach ubywa masła, a z kolei w innych produktach zbyt drogi cukier jest wypierany przez tańszy, ale jeszcze gorszy dla zdrowia syrop glukozowo-fruktozowy. O ile wagową cenę opakowania mogę jakoś ustalić, o tyle trudniej jest analizować skład. W dodatku kontrole Inspekcji Handlowej co rusz wykrywają, że w parówkach z szynki jej ilość jest śladowa, a żółty ser niewiele ma wspólnego z serem. Tu już nie wystarczy konsumencki spryt. Potrzebne są skuteczne działania Inspekcji Handlowej i UOKiK. I to nie tylko w interesie konsumentów, ale także rzetelnych producentów, którzy mogą nie dotrwać powrotu niższej inflacji.

Czytaj więcej

Inflacja czy oszustwo? Artykuły spożywcze maleją w oczach